teatr w wałbrzychu teatr w wałbrzychu
A A + A ++
ikona ikona

Jej sukcesu nikomu nie udało się powtórzyć. Kiedy pojawiała się czołówka, pustoszały ulice, a oglądalność sięgała 81 procent. Dziś, kiedy „brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś”, dramatopisarsko-reżyserski duet Agnieszki Wolny-Hamkało i Martyny Majewskiej mówi „sprawdzam” temu, co nas w Niewolnicy Isaurze kręciło i co – być może – wciąż nas w niej podnieca.

Kiedy w 1985 roku Telewizja Polska nadawała Niewolnicę Isaurę, obowiązywał mnie zakaz oglądania „filmów po Dzienniku”. I rodzice pozostali nieugięci, kiedy przekonywałam ich ze łzami w oczach, że przecież wszyscy w klasie – poza mną – te niedole cnoty wiernie śledzą. W szkole udawałam, że znam temat – kiedy akcja była już mocno zaawansowana, pomogła mi wydana w prestiżowej serii KIK książka Bernardo Guimarãesa, brazylijskiego abolicjonisty, na której rzecz całą oparto. Koniec końców problem rozwiązał jednak wyż demograficzny, którego jestem przedstawicielką – szkolna druga zmiana pozwalała czasem upolować nadawaną przed południem wersję dla niesłyszących. Tak udało mi się obejrzeć kluczowy odcinek, ten najgoręcej dyskutowany na przerwach („Widziałaś? Jak on ją biczował!”). Pamiętam uczucie zawodu – to o to cały ten zgiełk? O tę nadmiernie przeciągniętą scenę, w której wszystko, co jest jej sednem, pozostaje w ukryciu?

I właśnie o to sedno zadają pytanie Martyna Majewska i Agnieszka Wolny-Hamkało w wałbrzyskiej Isaurze, teatralnym serialu, który wydaje się epilogiem teatralnych sezonów Szaniawskiego sprzed ponad dekady, kiedy to kolejni reżyserzy mierzyli się z popkulturowymi mitami: czterech pancernych, Jamesa Bonda, Winnetou czy Ani z Zielonego Wzgórza.

Majewska i Wolny-Hamkało poddają tu badaniom kolejny fenomen, pierwszą wyemitowaną w Polsce telenowelę. Sięgając po Isaurę, pytają, dlaczego brazylijski serial tak łatwo otumanił polską publiczność u schyłku PRL-u? Dlaczego, wychowani na klasyce kina i niezłych polskich czy czechosłowackich serialach, ulegliśmy bez reszty wątpliwemu urokowi serii, której fabuła ciągnęła się jak guma Donald, a klasa realizacji dorównywała umiejętnościom przeciętnego polskiego wuja, który doskonalił obsługę kamery wideo na weselnych czy komunijnych przyjęciach?

Odpowiedź jest prosta i twórczynie dochodzą do niej stosunkowo szybko. Otóż chodzi o to, co ukryte, ale co emanuje z każdej niemal sceny – o seks, o pożądanie, o fantazje, w których brutalność spotyka się z uległością, grzech z niewinnością, a platoniczne uczucie z przemocą i gwałtem. Niewolnica Isaura pozwalała to wszystko przeżywać w bezpieczny sposób – Isaurę oglądamy wciąż w sukniach, którymi zamiata podłogi hacjendy, w kategorii „momenty były?” mieszczą się jedynie pocałunki, a nagość kończy się na granicy dekoltu. Jak to się stało – pytają Majewska i Wolny-Hamkało – że zniewolony naród, który nie śnił nawet, że za cztery lata Joanna Szczepkowska wypowie z ekranu telewizora magiczne słowa: „Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”, odnajdywał w ucukrowanym i perwersyjnym obrazie zniewolenia dreszczyk perwersji?

Perwersji podszytej kłamstwem – trzeba dodać. Paradoks sytuacji polegał także na tym, że zbiorowa ekstaza wywołana obrazem prześladowania tytułowej niewolnicy została wywołana przez opowieść, której bohaterka – co jest wielokrotnie podkreślane – ma nieomal białą skórę, co wraz z informacjami o jej inteligencji i wykształceniu, ma dowodzić absurdu jej zniewolenia. Oto popkulturowym symbolem niewolnictwa stała się nie jedna z rzeszy czarnoskórych wyrobnic na plantacjach bawełny, kobiet często podlegających bezwzględnemu seksualnemu wyzyskowi, ale „prawie biała” Isaura, której mimo wielu pułapek udaje się donieść do ołtarza nienaruszony wianek!

Ten rasistowski wątek jest stosunkowo najmniej wyeksponowany w wałbrzyskim spektaklu. Wolny-Hamkało i Majewska przerzucają pytanie o niewolnictwo we współczesność. Dlatego w ich inscenizacji opowieść o Isaurze jest zmiksowana między innymi z zapętloną sceną pod prysznicem z American Psycho, której towarzyszy pytanie: „dlaczego twoja ulubiona scena erotyczna jest właściwie sceną gwałtu?”. Widzimy też Britney Spears, jeszcze jako młodziutką wokalistkę, ale kontekst jej obecności w tym przedstawieniu jest oczywisty – to jej walka o wyzwolenie spod ojcowskiej kurateli. Oglądamy wreszcie Pamelę Anderson, zamkniętą w popkulturowej roli, w jakiej ją obsadzono na wieczność – symbolu seksu.

Wałbrzyska Niewolnica Isaura rewiduje kolejne wątki związane z serialem. I daje prztyczka w nos tym, którzy spodziewają się uteatralizowanej wersji melodramatu lub beki z mocno już przykurzonej brazylijskiej telenoweli. Bo tej historii nie da się po raz kolejny opowiedzieć „po bożemu”. Nie jest też już materiałem na kabaret. I cały szkopuł w tym, że właściwie nie wiadomo, jak ją potraktować.

Jesteśmy zatem na Scenie Kameralnej Szaniawskiego, dokąd trafiamy po upadku dawnych, wielkich narracji i po epoce postmodernizmu, który wywracał je na nice, zachęcając nas wszystkich do zabawy w żonglerkę klockami, z których zostały precyzyjnie ułożone. Na scenie mamy czterech aktorów, spośród których jeden zagra Isaurę, i jedną aktorkę – będzie wieloma kobietami. Aktorzy improwizują tu na bazie scen z serialu czy może raczej na bazie emocji, tych pojawiających się, kiedy przesuwamy się coraz bliżej granic, za którymi tracimy nad sobą kontrolę. Ireneusz Mosio, który w spektaklu wciela się w Isaurę, występuje w wałbrzyskim Szaniawskim gościnnie – jest nowy w tym kameralnym, w większości męskim zespole, przez co łatwiej wpasowuje się w tę talię, w której przypadła mu karta osoby podlegającej manipulacjom. Karta kobiety bez ego, doskonałej w stawianiu biernego oporu, ale też karta niemęskiego mężczyzny, ostentacyjnie pięknego, obnoszącego się ze swoją urodą, który staje się wyzwalaczem przemocy. Wreszcie, w roli Isaury można znaleźć echa Gombrowiczowskiej Iwony – tego wymykającego się definicji bytu, który wprowadza niepokój i dezorientację, swoją niewytłumaczalną, upartą biernością prowokując otoczenie do agresji.

Wolny-Hamkało z Majewską budują tu piętrową konstrukcję – spektakl o serialu jest tu także spektaklem o tym, jak powstaje przedstawienie, teatrem w teatrze i polem obserwacji, jak przemocowe mechanizmy przenoszą się ze świata fabuły na relacje w zespole. I jak ten styk brutalności i pożądania staje się wirusem infekującym wszystkich, którzy się z nim zetkną.

Przestrzeń między grubym żartem a naruszeniem jest cieniusieńka, a twórcy subtelnie punktują momenty, w których uruchamiają się przemocowe mechanizmy w relacji między Isaurą (Mosio) a resztą męskiej obsady z Wojciechem Świeściakiem jako Leonciem na czele.

Zresztą, czy tylko męskiej? Zastanawiająca jest tu figura kobiety – Angelika Cegielska koncertowo gra tu na przemian rzężącą na łożu śmierci matkę i pierwszą naiwną Malwinę w seledynowej sukni, i aktorkę grającą w Isaurze. I ze swojej kobiecej perspektywy udziela scenicznej niewolnicy podszytych poczuciem wyższości rad: „I nie przesadzaj z tym zezem” – kończy swój wywód. Trudno nie zauważyć, że coś tu poszło nie tak, że oto – ups – feministyczna, z definicji przecież równościowa narracja ustanowiła hierarchię, w której zepchnięto na niższe stopnie tych, którzy zaledwie aspirują do roli kobiety.

Na tym, co pulsuje pod spodem, nie wyczerpuje się na szczęście urok tego spektaklu, w którym jest też sporo poczucia humoru i autodystansu. I odrobina krzywego zwierciadła odbijającego świat serialu, ale przede wszystkim teatralną rzeczywistość, w której każdy walczy o swój kawałek przestrzeni i o mięso swojej postaci. Przy czym z góry wiadomo, że pełnokrwisty Leoncio będzie tu bardziej kaloryczny od nieco anemicznego abolicjonisty Alvara. Że Isaura, nawet milcząc, zagarnie dla siebie pierwszy plan w większym stopniu niż Malwina.

Jest tu serialowe zapętlenie (gwarantuję, że muzyczny podkład z wracającej jak refren czołówki zostanie z Wami na dłużej), szczypta (jak dla mnie, zbyt solidna) rysujących kontekst wykładów, sprawiających, że momentami spektakl skręca w stronę eseju, ale przede wszystkim frajda z powrotu do opowieści, która towarzyszyła nam wszystkim przed laty. W tej teatralnej konfrontacji nie ma jednak nic z samotniczego wieczoru z monotonnym tasiemcem. Nie da się przecież wejść po raz drugi do tej samej wody, logiczne więc, że zamiast spokojnego prądu, w zatoce Isaury znajdziemy splątany wir.

Już po premierze wałbrzyskiej Niewolnicy Lucelia Santos, legendarna odtwórczyni roli Isaury, została ministrą kultury w rządzie Luli da Silvy. Można powiedzieć, że rzeczywistość przekroczyła teatr, bo czy można wyobrazić sobie bardziej spektakularną ucieczkę od wizerunku kobiety zniewolonej i biernie oczekującej na wyzwolenie?

Magda Piekarska
teatralny.pl
[link do źródła]

18-11-2022