teatr w wałbrzychu teatr w wałbrzychu
A A + A ++
ikona ikona

Kilka dni temu byłem na premierze spektaklu MARTA. FIGURA SERPENTINATA, poświęconym Marcie Gąsiorowskiej, której osoba była i jest mi szczególnie droga. Nie ukrywam, że ucieszyła mnie wiadomość o udziale w spektaklu Ireny Sierakowskiej, powiem więcej, miałem nadzieję, że zostanie jej powierzona rola Marty. I tak było. I pewnie dlatego w kilku scenach mignęła mi Marta, ulotnie, a jednak prawdziwie. Znamienne jest to, że aktorka nie znała, bo nie mogła znać Marty takiej, jaką znałem ja. A nasza z Martą znajomość to nie tylko znajomość ucznia i nauczycielki, od niej się zaczęło, ale w miarę upływu czasu, nauczycielka stała się przewodnikiem, a w końcu przyjacielem.

Marta otworzyła przede mną teatr w najszerszym z możliwych w tamtym czasie przekroju. Zaczęło się od teatru telewizji, a potem żywy kontakt z naszym rodzimym Szaniawskim, by wreszcie wylądować w Teatrze Laboratorium Jerzego Grotowskiego. I to był szok, który performatywnie przenicował moją wrażliwość estetyczną.

O wpływie Marty na mnie mógłbym dużo pisać, o tym co jej zawdzięczam, czego mnie nauczyła, może kiedyś, ale nie teraz.

Teraz usiłuję uporządkować wrażenia, emocje, wszystkie za i przeciw, które wzbudził we mnie ten spektakl.

Zacznę od miejsca, aula w I LO niegdyś im. Karola Świerczewskiego, dzisiaj Ignacego Paderewskiego.

Aula to istotne miejsce, to w niej funkcjonował „Kabaret Łza” prowadzony przez Martę, ale niech was nie zwiedzie nazwa Kabaret, bo ów kabaret serwował nam również sztuki Mrożka i nie tylko, a jego jednym z głównych aktorów był Zbyszek Ruciński, zmarły 2018 r. aktor Teatrów Słowackiego i Starego w Krakowie.

Widownia w odwróconym porządku, większość widzów na scenie, a aktorzy w przestrzeni, którą my zajmowaliśmy jako widzowie na spektaklach „Łzy”. Jak mniemam to pierwszy zwrot figury serpentinaty.

Scenografia równie pokręcona imitująca pracownię rzeźbiarską Anity Szaniawskiej, czy Anita była rzeźbiarką? Raczej malarką, kolejny skręt. Potem rzędy książek, to oczywista oczywistość. Następny to przywołanie anegdotycznej próby kontaktu Holoubka z Szaniawskim monitorowany przez Anitę i wreszcie konflikt dwóch teatrów, w którym nie ma zwycięzców, tak mi się przynajmniej wydaje. Te wszystkie zawirowania wplatały się w dialog Marty i Śruby vel Zbyszka Rucińskiego utożsamiającego, jak zauważyła to po spektaklu profesor Ewa Kraskowska, nas uczniów Marty.

Tło muzyczne stanowiła kompozycja dźwięków nader nieformalnych i rzekłbym muzycznie abstrakcyjnych, cokolwiek to znaczy.

W tej gmatwaninie znaczeń, wątków, splocie nie tylko sytuacji, ale kulturowych odniesień, ludzkich zależności, natarczywym, wręcz chaotycznym nawarstwieniu i spleceniu istotnych dla uczestnika kultury zjawisk ujrzałem ślad Marty za sprawą Ireny Sierakowskiej, która jak Marta łączy siłę z delikatnością, dowcip z powagą, wrażliwość z nieugiętością, mądrość z umiejętnością.

Nie mam pojęcia, co zobaczą ci, którzy Marty nie znali, ale ja dzięki talentowi Ireny Sierakowskiej przez moment, krótki jak mgnienie powiek byłem znów z moją panią od polskiego, mentorką i przyjaciółką. I za to serdeczne podziękowania.

 

Krzysztof Kobielec, poeta, teatroman, były uczeń Marty Gąsiorowskiej