Aktualne „Wesele” nie nawiązuje bezpośrednio do tamtej realizacji, chodzi o powrót do klasyki, jak zapowiedział Sebastian Majewski dyrektor artystyczny teatru. W tym sezonie będzie jeszcze Ajschylos, Szekspir i sam patron teatru czyli Jerzy Szaniawski, którego tutaj nikt się nie wstydzi. Wręcz przeciwnie, jego popiersie mija się, wchodząc do teatru.W pierwszym akcie „Wesela” widzimy ogromne wysypisko śmieci, z którego po kilku minutach podnoszą się, zakopane w nim postacie. Wygląda to futurystycznie, postacie w białych, minimalistycznych i potarganych strojach, wydają się być narodzeni z odpadków, jakby kraj uległ jakiemuś kataklizmowi.
Zaczynają się poruszać we frenetycznym korowodzie par w rytm housowej muzyki niczym z nowoczesnej dyskoteki. Wygląda to na zbiorowy kac czy letarg, są uśpieni i bezwolni, nie mają sił do działania. W pewnym momencie nie wiemy czy zataczają się z pijaństwa czy są rozstrzeliwani.
Nagle zaczynają skandować do mikrofonu, znajdującego się na środku, są gniewni i emanują wściekłą energią, godną rockowych muzyków:
„myśmy wszystko zapomnieli, mego dziadka piłą rżnęli” , „albośmy to jacy tacy”, „Polska to wszystko hołota, tylko im złota”. Niesamowitą siłę rażenia mają te sentencje wyjęte z kontekstu sztuki, są jak salwy z karabinu rzucane w publiczność, mającą wyrwać ich z inercji. Ich aktualność jest przerażająca, mimo, że przecież minęło ponad 100 lat od napisania sztuki („ te nasze tęczowe mosty”). Jak mówił reżyser pod lupę zostały wzięte mity narodowe i tradycje, także te niechlubne jak pijaństwo, nieudane zrywy powstaniowe.
Ascetyczna i abstrakcyjna forma przedstawienia odzwierciedla podświadomość zbiorową, irracjonalne lęki. Aktor nie tyle odtwarza swoją rolę, w pewnym momencie gubimy się już, kto jest Czepcem, Dziennikarzem, Poetą czy Panem Młodym. Świetny to zabieg, gdyż odrealnia jeszcze bardziej postacie, sprawia, że aktor staje się „wycinkiem tożsamości narodowej”.
Na pewno twórcom udało się stworzyć atmosferę mistycyzmu i grozy, taką wyjętą z romantyzmu, ale też później z poetyki Miłosza z „Doliny Issy” czy Konwickiego. Słychać to w połączeniu muzyki techno z ludowymi przyśpiewkami. Typowo polski demonizm i wykoślawiony mesjanizm obrazuje też pewien komizm w spektaklu, przesycony nutą goryczy i żółci ( scena podjęcia gotowości do walki, w której weselnicy podnoszą do boju miotły, którymi w końcu sprzątają śmieci). Wszyscy aktorzy sprostali wymaganiom, zarówno fizycznie, gdyż podczas całego spektaklu bardzo ważna jest sprawna i trudna choreografia, jak i potrafili wydobyć ekspresję „ duchów narodowych” Wyspiańskiego. W pamięć zapadła mi postać Żyda ( w tej roli Mateusz Flis, charyzmatyczny, z szaleństwem w oczach i gwiazdą Dawida na plecach) i ten wątek antysemityzmu najbardziej zostaje poruszony, jako temat zakopany i wciąż kontrowersyjny. Rachelę odtwarza Irena Sierakowska, która do eterycznej, rozpoetyzowanej Żydówki wniosła feministyczny gniew współczesnych kobiet. Męską rolę Wernyhory reżyser też powierzył kobiecie, Irenie Wójcik, jakby zaznaczyć chciał siłę współczesnych kobiet, proroczą i niepokojącą rolę ich postulatów i walki o swoje prawa.
Z drugiej strony „Wesele” Klemma mogło odbyć się w każdym kraju współczesnej Europy, niesie wartości uniwersalne takie jak lojalność, solidarność, wolność, konieczność budowania wspólnoty, które chyba w plemieniu każdego narodu po jakimś czasie zanika pod stertą konsumpcyjnych śmieci.
Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
2 grudnia 2019