„Piaskownica” a „Piaskownica”…
Michał Walczak pochodzi z Sanoka, ma 24 lata, studiuje reżyserię na drugim roku w Akademii Teatralnej w Warszawie. Zdobywał liczne wyróżnienia na literackich konkursach na sztukę teatralną. „Piaskownica” jest jego pierwszą sztuką wystawioną na teatralnej scenie, a zanim zaistniała, zajęła I miejsce na konkursie pn. „My na progu nowego wieku” w Łodzi, dzięki czemu została opublikowana w „Dialogu”, gdzie wyszperał ją Piotr Kruszczyński, reżyser wałbrzyskiej realizacji.
Jak ocenia pan swój tekst zaprezentowany na wałbrzyskiej scenie? Czy reżyser spełnił oczekiwania autora?
Widziałem dwie wersje „Piaskownicy”: na Dniach Dramaturgii, w lutym – czytaną, i tą obecną – graną. Nie ma co ukrywać – poprzednio była dużo żywsza reakcja publiczności, wręcz owacyjna, chyba dlatego, że gra aktorów zawierała dużo więcej komizmu. Dzisiaj zobaczyłem, inną „Piaskownicę”, reżyser poszedł w inną stronę, obciążył ją nowymi znaczeniami i przesłaniami. Zdaję sobie sprawę, że ten tekst można pokazać na wiele sposobów i nie mam jakiejś ustalonej wizji tej sztuki. Jako reżyser, pewnie zrobiłbym to inaczej, jako autor – jestem szczęśliwy, że tak to zrobiono. Po prostu po opublikowaniu ten utwór przestał być już moją prywatną własnością i każdy może odbierać go i pokazywać tak jak czuje.
W kuluarowej dyskusji słychać było, że brak tej sztuce puenty, że zakończenie jest niedograne, czy takie ono jest w pana tekście?
Takie jest. W lutym zabrzmiało ono bardzo dobrze, dużo mocniej przekonująco. Zastanawiam się też nad tym i myślę, że wtedy aktorzy nie byli jeszcze dość „nauczeni”: mieli teksty w rękach, gubili się, szukali podpowiedzi w „ściągach”, słowem, byli bardziej jak te dzieci z piaskownicy i odbierali tekst bardzo spontanicznie, podobnie jak widzowie. Teraz aktorzy chyba „za dużo wiedzieli o tym co grają”, tekst szedł może zbyt „gładko”, nie wiem, myślę, że to się będzie korygować na bieżące w konfrontacji z publicznością.
Rozmawiał Henryk Król
Tygodnik Wałbrzyski
25 marca 2003