Wielcy inni: Jezus, Gombrowicz, Osiecka to pierwszy stand-up z cyklu Stój, bo strzelam! w wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym. Kategoria wywodząca się ze Stanów Zjednoczonych – w Polsce traktowana jako forma kabaretu – miała służyć początkującym aktorom do zaprezentowania swoich umiejętności. Podczas spotkań nazywanych potocznie open mic (ang. otwarty mikrofon) zdolności mógł zaprezentować każdy. Premierowy spektakl dowodzi, że stand-up mocno ewoluował.
Mirka Żak ma już na koncie całkiem spory dorobek artystyczny. Debiutowała rolą Malvolia w Wieczorze Trzech Króli Williama Szekspira w reż. Jerzego Stuhra, cztery lata temu we współpracy z Bytomskim Centrum Kultury nagrała płytę Bez odpowiedzi, na której znajduje się zapis poezji śpiewanej w jej interpretacji. Za rolę Danki w Benku Roberta Glińskiego była nominowana do Złotej Kaczki. 31-letnia aktorka, na stałe związana z Teatrem im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, zaprezentowała stand-up zupełnie inny, niepozbawiony jednak cech gatunkowych.
Jacek Kozłowski zapytany po premierze, dlaczego wziął na warsztat życiorysy akurat tych trzech postaci, powiedział, że chciał je odbrązowić, „odmityzować”. Usiłował pokazać, że każdą z nich postrzegamy stereotypowo, co przeszkadza nam widzieć, kim były w istocie.
Jezus Chrystus, syn Boga Ojca, skazany na śmierć krzyżową w wieku 33 lat, poczęty z Maryi Dziewicy, miał prawo do normalnego życia. Dlaczego młody człowiek powinien umrzeć za grzechy świata i na ile prawdopodobne jest niepokalane poczęcie? A może Bóg Ojciec wcale nie jest jego ojcem? Mirka Żak zastanawia się na scenie nie tyle nad świętością, ile nad człowieczeństwem Chrystusa. Mesjasz z Wielkich innych to człowiek, który próbuje zaimponować ojcu, zyskać jego zainteresowanie. Odkupienie świata doprowadza do zupełnego zerwania więzi rodzinnych. „Tym, którzy klepią od lat , odpowiadam, że osobiście, jako jego syn, nic o tym nie wiem” – powie Chrystus, cyzelując każde słowo, by trafiało celnie w serca publiczności. Syn sprowadzony zostaje do rangi bezwolnego bytu, jest mniejszy od człowieka.
Uwikłanie dramatyczne Jezusa przypomina pośmiertne zestawienie pontyfikatu Jana Pawła II z wadowickimi kremówkami. Tak jak Papieża Polaka staramy się sprowadzić do poziomu krasnala ogrodowego – stawiamy pomniki, zapominając o jego nauce miłości i pokoju – tak Chrystus zostaje zastąpiony krzyżem wiszącym nad drzwiami naszych mieszkań. Pomniki, symbole religijne – to nie alternatywa dla wiary, a jedynie jej wizualizacja, zdaje się mówić Syn Boga z wałbrzyskiej sceny. Może właśnie dlatego Jezus Mirki Żak woli zdzierać głos na koncercie Nergala, niż słuchać polskich biskupów i bronić krzyża na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
To teraz Gombrowicz. Po premierze Jacek Kozłowski powie, uśmiechając się do publiczności: „Gombrowicz sam napisał Kronosa, a ja tylko zrobiłem z tego literaturę”.
Dekoracja pozostaje bez zmian, Mirka zdejmuje tylko wysokie sandały, przypominające bardziej te noszone przez namiestników Cezara Augusta niż te, w których mógł chodzić Jezus. Aktorka zakłada teraz czarne trzewiki sięgające do połowy kostek. Gombrowicz w wykonaniu Żak to figura człowieka schorowanego, ironicznego, ale przede wszystkim dumnego. Trudno powiedzieć, czy Witold Gombrowicz z Teatru im. Jerzego Szaniawskiego jest przepełniony miłością, czy żalem do Rity, która wydając Kronosa, zdradza wszystkie sekrety ich życia małżeńskiego.
Mirka Żak buduje tę postać inteligentnie, ironicznie – pisarz, którego Jacek Kozłowski chce odkłamać, staje się ucieleśnieniem konfliktu wewnętrznego między człowiekiem, pisarzem i mężem. Najlepiej widać to w chwilach, kiedy sceniczny Witold przypomina sobie swój stan zdrowia cytując fragmenty Dziennika, który chciałby najpewniej zachować w tajemnicy. Wszystko, co mówi Gombrowicz, stanowi rodzaj apostrofy. Każde zdanie kwitowane jest słowami: „Dziękuję ci, Rita!”. Cały monolog jest rodzajem przewrotnej gry, która staje się znakomitym popisem umiejętności Mirki Żak. Aktorka gra tu podwójnie: jako Gombrowicz wobec żony (dając upust swoim emocjom względem Rity, która tylko do pewnego stopnia jest w stanie zrozumieć kondycję pisarza) i jako odtwórczyni roli wobec publiczności. Powstaje napięcie, które osiągnie swój punkt kulminacyjny w ostatniej części stand-upu – tej dotyczącej Agnieszki Osieckiej. To napięcie rodzi się z nałożenia pamięciowych klisz: kim był Jezus, na ile Gombrowicz był taki, jakim chcemy go widzieć, czy Agnieszka Osiecka to ta, którą znamy z jej tekstów. Niesamowicie ciekawa jest wielowymiarowość postaci prezentowanych przez Żak, to uporczywe zmaganie się z ich legendą. Aktorka nie tylko odczarowuje swoje postacie, lecz także tworzy ich warianty. Możemy odnaleźć w nich stereotypy, utarte schematy interpretacji.
Agnieszka Osiecka zaproponowana przez Mirkę Żak jest tą, która traktowała mężczyzn jak przybory. Na szczęście dla samych przywoływanych – oni sami patrzą na nas już z lepszego brzegu: Jezus, Gombrowicz i Osiecka mogą mówić bez skrępowania, oni swoje życie już przeżyli. Cokolwiek powiedzą w teatrze, będzie to traktowane jak autoironiczny komentarz do zakończonego już sukcesem życia.
Żak udziela głosu „wielkim innym”: w dłoń Osieckiej wkłada szklankę whisky i pozwala jej mówić męskim, zapijaczonym głosem. Taka była, taka chciała być, a może my widzimy ją inną, niż była, bo przecież obraz artystki musi pasować do jej tekstów. Raz rozhisteryzowana, raz z trudem trzymająca się na nogach Osiecka Mirki Żak to komentarz do każdej nieco przesadzonej czy zbyt mocno zakorzenionej w naszej pamięci biografii. Tacy byli oni – wielcy. A co, jeśli byli dokładnie inni?
Kamil Robert Reichel
www.teatralia.com.pl