Otwierająca 60. sezon artystyczny Teatru Dramatycznego im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu premiera Polak sprzeda zmysły Michała Buszewicza była zapowiadana jako opowieść o jednej z dziwniejszych narodowych wad, jaką jest w Polsce zbieractwo. Ale, jak to zwykle bywa w Szaniawskim, była i jest czymś więcej.
Inspirowana reportażem Konrada Oprzędka pod tym samym tytułem opowieść rozpisana jest na dziewięć postaci – za sprawą fantastycznych kostiumów Doroty Nawrot – może dziwacznych, może po prostu ekscentrycznych, ale jakże swojskich. Intymna relacja z porcelanowym królikiem ze swastyką na dupie, kolejne pakiety książek bo byłych dziewczynach czy podobno dziergane przez matkę firany, w rzeczywistości made in China, składają się na oś narracyjną spektaklu. I im dalej w ten durnostojkowo-wichajstrowy las, tym mniej w nim polskości i zapowiadanych wad narodowych, a więcej prawdy o człowieku, choćby lekko i przyjemnie podanej, choćby pół żartem – pół serio, ale jednak. Bo spektakl Buszewicza sam jest takim przydasiem, tegesem, szpargałem i to nie ze względu na jego niedookreśloność czy nieważność, ale wręcz przeciwnie – muska, sugeruje, subtelnie nawiązuje do tak wielu zjawisk, jakie rozgrywają się w naszych głowach, że w zasadzie każdy może go postawić, gdzie chce. Może być opowieścią o potrzebie opowiadania. Może być lustrem, w którym przeglądają się nasze sentymenty. Może być – i nie jest to nadinterpretacja, skoro może być wszystkim – próbą uchwycenia relacji człowieka z przedmiotem na najgłębszym poziomie. Tym samym Buszewicz dotyka czegoś istotnie fundamentalnego – człowieczego zmagania z pamięcią, czyli z sobą samym. Bo pamięć, nie fałszywie rozumiana jako twardy dysk do zapisywania informacji, ale jako dynamiczny i twórczy mechanizm, służący do tworzenia własnej tożsamości tu i teraz, a więc służący do opowiadania siebie światu, rozlewa się na otaczającą rzeczywistość i pochłania składające się na nią elementy. I tak firanka, choćby tak naprawdę made in China, staje się tym, czym było niegdyś np. malowidło naskalne daleko przed wynalezieniem pisma – punktem wyjścia do snucia opowieści, oparciem dla twórczej, przetwarzającej wszystko po swojemu pamięci, staje się częścią tożsamości tego, kto opowiada. I dlatego też być może te cudne i dziwaczne kostiumy sprawiające, że postaci na scenie same wyglądają jak niewiadomego przeznaczenia durnostojki, zacierają granice między człowiekiem a przedmiotem, z którym jest on związany. Bałagan, jaki mamy w swoich głowach, w wałbrzyskim spektaklu wylewa się na zewnątrz i my, widzowie, możemy sobie w nim bezkarnie buszować. Właśnie do tego służy teatr.
Jędrzej Soliński
Miesięcznik ODRA
luty 2024