teatr w wałbrzychu teatr w wałbrzychu
A A + A ++
ikona ikona

Ubiegłoroczny sezon w Teatrze Dramatycznym im. Szaniawskiego upłynął pod hasłem „Wiemy, jak to zrobić!”. Pandemiczna strategia Sebastiana Majewskiego i jego zespołu oparta była na wycofaniu się z dużych produkcji i realizacji jak największej liczby monodramów bądź niskoobsadowych spektakli. Takie rozwiązanie przyniosło z jednej strony oszczędności w sytuacji „kiedy budżety teatrów uszczuplają zakupy lamp bakteriobójczych”, z drugiej dawało względne poczucie bezpieczeństwa widzom i twórcom. Monodram, jako „higieniczna forma wypowiedzi”, że posłużę się jeszcze jednym cytatem z artystycznego i wyrażonego w odwróconym porządku alfabetycznym credo, minimalizowała ryzyko zakażeń, pozwalała na elastyczne zmiany repertuarowe oraz dawała możliwość wypowiedzi artystom, którzy w trakcie normalnego funkcjonowania teatru, mieliby na to niewielkie szanse. Konsekwentny i przemyślany projekt, mimo kolejnych obostrzeń, przerw i ograniczeń, pozwolił teatrowi na realizację aż osiemnastu premier, co stawia go w absolutnej czołówce.

Jednym z pierwszych monodramów sezonu 2020-2021 był spektakl pod tytułem Pacjent 0. Trwała kolejna fala zakażeń, euforia z powodu otwarcia teatrów mieszała się z niepewnością i strachem, mnożyły się kolejne teorie spiskowe dotyczące źródła epidemii, a jedynym skutecznym sposobem na uniknięcie choroby zdawały się dystans społeczny oraz noszenie maseczek.

Wojtek Ziemilski, reżyser, a zarazem autor tekstu i scenografii, postanowił przyjrzeć się tym naszym lękom. Stworzył bardzo interesujący spektakl, opierając się na przypadku mężczyzny, pierwszego Polaka, u którego zdiagnozowano chorobę wirusową COVID-19. Polski „pacjent zero”, z powodu upublicznienia jego danych, z dnia na dzień stał się rozpoznawalny i musiał zmierzyć się z różnymi konsekwencjami nieoczekiwanej „sławy”. Co to właściwie znaczy być pierwszym? W jaki sposób nas to definiuje? Kiedy pierwszeństwo staje się pożądanym wyróżnieniem, kiedy zaś stygmatem? Jaki jest nasz stosunek do jednostek, które ten prymat wywalczyły, a jaki do zjawisk będących dziełem przypadku?

Na malutkiej scenie, wykrojonej gdzieś pośród wnętrz teatru Szaniawskiego, powstała kameralna i niezwykła przestrzeń: parę krzeseł dla garstki widowni, studio radiowe oraz duży ekran. Aktor Wojciech Świeściak, prowadzi swoją audycję, zamknięty w szklanej reżyserce i siedząc bokiem do widzów. Jego twarz w dużym zbliżeniu śledzimy na ekranie, wzmocniony zaś mikrofonem głos dobiega do nas z dźwiękoszczelnej kabiny, tworząc iluzję radiowego słuchowiska. Jesteśmy całkowicie odizolowani od aktora, czwarta ściana w teatrze stała się niepokojąco realna, za to postulowany reżim sanitarny osiągnął apogeum.

Aktor co jakiś czas zwraca się w stronę widowni, próbując odczytać nastroje, reakcje, zaangażowanie przybyłych. Czy jest to jeszcze możliwe? Zakryte twarze, widziane z oddali, pozostają nieodgadnione, to „twarze bez twarzy”, niczym te z dziwnego snu wykonawcy. Odsunięte od siebie krzesła wzmagają dystans, poczucie oddzielenia, ale i też jakiegoś dyskomfortu. Zarówno u aktora, jak i widowni. Czy tak ma wyglądać teatr przyszłości? To nie jest normalna sytuacja, czy może: to jest chora sytuacja. Jak zauważa dziennikarka „Polityki”, Aneta Kyzioł: „teatr zaczął się od aktorów występujących w maskach, ale doświadczenia widzów w maskach jeszcze nie przeżył”.

Absurdalność sytuacji dobrze ilustruje muzyka, wybrana przez „radiowca” – w trakcie audycji usłyszymy Alone Together w wykonaniu Elli Fitzgerald, Nie mów nic Czerwonych Gitar oraz niepokojące dźwięki odwróconej sonaty Księżycowej.

W czasie pandemii, chyba jak nigdy, swoją wiedzę o świecie czerpiemy z internetu, który niestrudzenie podsuwa nam rozwiązania wszelkich problemów oraz oferuje możliwość wyrażania opinii na każdy temat. Jesteśmy bezpieczni – zapośredniczony kontakt poprzez ekran komputera nie tylko oddziela nas od groźnego wirusa, ale pozwala na przybranie nowej tożsamości. Twórcy spektaklu świetnie tę rzeczywistość oddają. Wojciech Świeściak, trochę jako aktor-prezenter, a może i trochę prywatnie, zwierza się ze swoich obaw i odczuć, próbuje dociec właściwej przyczyny pandemii szukając informacji w sieci, przegląda portale społecznościowe, cytuje internetowe wpisy w reakcji na wywiad z „pacjentem zero”, oraz sam je komentuje. Są więc mnożące się teorie spiskowe, plotki, półprawdy, fake newsy, przekłamania kojarzące się z dowcipami o Radiu Erewań. Mamy nawoływanie do izolacji i batalię o wychodzenie z domu; jest fałszywa pandemia i nieudolna polityka rządowa, a może jak najbardziej prawdziwa pandemia i skuteczna polityka rządzących. Straszno-śmieszne wypowiedzi, czasem agresywne, czasem pocieszne, doskonale oddają sytuację, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy, obnażając prawdę o nas samych.

Aktor brawurowo wciela się w kolejnych interlokutorów komentujących sprawę „covidowego” pacjenta. I robi to za pomocą masek naszych czasów, chciałoby się powiedzieć masek 2.0, czyli snapchatowych filtrów. Ta popularna aplikacja wśród użytkowników serwisów społecznościowych, służąca głównie rozrywce, posłużyła w spektaklu jako narzędzie błyskawicznej transformacji, co świetnie sprawdziło się przypadku odgrywania wielu zróżnicowanych ról. I tak z jednej strony mamy maskę z jej znaną performatywną funkcją, z drugiej wygodny, choć nieprawdziwy wizerunek, który tworzymy w sieci. Maska może więc coś kreować, ukrywać bądź chronić. Każdemu jego maska, każdemu jego rola.

Kim jest „pacjent zero”? Wojciech Świeściak, dochodzi do wniosku, że sam nim jest. Oddzielony od widzów szybą, niczym kot z paradoksu Schrödingera, jest „jednocześnie śmiertelnie niebezpieczny i nieszkodliwy”. Tak, jak my wszyscy. Bo przecież pacjent 0 „jest tym, kim go stworzymy. Jest obrazem nas samych”.

 

Justyna Landorf, członkini Komisji Artystycznej 27. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
[link do źródła]