Są rzeczy, które się czuje, ale których się nie rozumie. Taka jest głęboka natura kobiety dla mężczyzn, którzy zostali wytresowani przez bajki Disneya i komedie romantyczne oraz dla twórczyń teatru w Polsce (osób tworzących z parą chromosomów XX), które cały czas krytycznie dekonstruują tożsamość płci. Zamiast przyjrzeć się temu co ukryte głęboko w fascynującej kobiecej duszy, mamy na scenie genderowy żart z szalenie popularnego w Polsce od 1985 roku serialu.
Nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać o swoich skłonnościach
Zwolennicy „teorii krytycznej” nie potrafią wyjaśnić zamiłowania kobiet do dominujących, władczych mężczyzn, uwielbienia dla dyscypliny, bólu, upokorzenia i uległości. (Oczywiście wszystko CONSENT). Nie wytłumaczą też dlaczego tak dobrze sprzedaje się literatura o byciu żoną szejka, uprowadzoną przez szejka itd., filmy „365 dni”, „Historia O”, „Piękność dnia”, dlaczego Dubai i arabscy książęta kuszą tak bardzo, a miły i sympatyczny chłopak z sąsiedztwa, przecież dający poczucie bezpieczeństwa, rzetelny, pracowity i zgodnie z tym co kobiety mówią, że chcą, okazujący emocje, od tej samej kobiety, która chętnie ulegnie władczemu narcystycznemu bad boyowi usłyszy tylko śmiech politowania. Odpowiedzią feministek i polskiego teatru są oczywiście powtarzane do znudzenia hasła: „przemoc”, „me2”, „patriarchat”, „toksyczna męskość”, „krzywda”, „ofiara”. Dlaczego jednak fantazje kobiet zebrane przez Nancy Friday w książce „Mój tajemny ogród” (wydanie polskie 1992) są tak szokująco dzikie, niegrzeczne i perwersyjne? Dlaczego kobiety opowiedziały o swoich najgłębszych fantazjach, ale dopiero pod klauzulą całkowitej anonimowości? Czy kobieta świadoma swojej prawdziwej natury jest w dzisiejszym świecie wzięta w dwa ognie, z jednej strony przez stereotypy męskiego świata i „białorycerzykową” perspektywę poszukującą w kobiecości nieskazitelnego ucieleśnienia wszelkiej czystości i dobra, a z drugiej, przez kolejne fale feminizmu, które wmawiają jej, że nie może puścić kontroli, nie może pozwolić sobie na uległość, dać się prowadzić i musi być cały czas silna, bo wszelka zabawa w „niewolnicę”, „sukę” czy „uległą” na zawsze obedrze ją z godności. Dlatego ona zawsze ma udowadniać całemu światu, że potrafi być taka jak mężczyzna i nie potrzebuje silnej, męskiej energii w życiu, że to jej w ogóle nie podnieca i nie interesuje. Przecież jest samowystarczalna, prawda?
Co druga kobieta przejawia tendencje masochistyczne, co czwarta akceptuje te skłonności, dopiero co piętnasta realizuje w życiu
Co jest powodem fenomenu „Pięknej i bestii”, „Niewolnicy Isaury” albo „Wspaniałego stulecia”? Czy tylko ładne stroje i scenografia albo atrakcyjny okres historyczny? Czy może kryje się tam coś jeszcze? Być może pewien ważny, zarówno dla mężczyzn jak i kobiet archetyp. Archetypy nie liczą się z tym co ustalono na uniwersytetach, co należy i co się powinno. „Niech mężczyzna nosi skórę lwa, a kobieta runo owcy” – pisał William Blake, „Attraction isn’t a choice” doda współczesna psychologia ewolucyjna. I już z jakiegoś powodu nie dziwi nas zamiłowanie kobiet do złych chłopaków. Oni gwarantują emocje, powodują jak Rhett Butler w „Przeminęło z wiatrem”, że ona będzie czuła się jakby grała w pełnym emocji filmie. A emocje to przecież życie. Naomi Wolff w książce „Vagina. Nowa biografia” pisze o żonach, które czuły, że musiały odejść od mężów, bo ci dawali im jedynie poczucie przewidywalności i bezpieczeństwa. Kto zna prawdziwą, głęboką kobiecą naturę powinien zawsze pamiętać, że przewidywalność i powszedniość to o wiele za mało, aby stworzyć udaną relację. Czy potrafisz zaakceptować, że kobieca wyobraźnia potrzebuje więcej bodźców? Czy dlatego kobiety uwielbiają seriale i harlequiny?
Ona nie potępia siebie za swe skłonności, a mimo to oddaje się im tylko skrycie
W takim razie serial „Niewolnica Isaura” jest tylko na powierzchni opowieścią o opresji biednej niewolnicy, a tak naprawdę to historia o kobiecie, która dobrze zna swoją naturę, akceptuje ją i, implicite, ma poczucie kontroli oraz sprawczości w tym modelu świata, nawet będąc niewolnicą, uległą i czyjąś własnością. Może świat namiętności i archetypów to nie jest wymiar, który daje się rzetelnie opisać akademickim językiem. Może w narracji fetyszu i BDSM nie ma lepszych i gorszych, tylko każdy ma do wykonania swoją rolę. To mogłoby oznaczać, że popularność „Niewolnicy Isaury” nie bierze się tylko ze współczucia dla biednej, zniewolonej istotki, lecz kryje się tam coś więcej. Coś politycznie niepoprawnego, co jest jak tao?
Ci którzy znają tao, pytani o tao milczą
Teatr im. Szaniawskiego z Wałbrzycha już za poprzedniej dyrekcji Sebastiana Majewskiego (obecna trwa od 2018 roku) przyzwyczaił nas, że sięga po wątki popkulturowe, stawia na odważny kontakt z publicznością i prezentuje wysoki, absolutnie nieprowincjonalny poziom.
W „Niewolnicy Isaurze” mamy dużo drwiny z konwencji brazylijskiej soap opery, teatru w teatrze, prostego testosteronowego machismo i walki z tym okropnym „zawłaszczającym” wyobraźnię milionów ludzi, toksycznie przemocowym, białym patriarchalizmem, który użył telewizyjnego medium, aby zniewolić kobiety całego świata i wprowadzić im do głowy pociągającą wizję oddania się mężczyźnie. I dlaczego ta Isaura nie chciała uciec, chociaż mogła? Jak ona mogła nie chcieć uciec? Co ona sobie wyobraża? Gdzie jest jej feministyczne ego? Co to ma być? Tylko nie mówcie mi, że Leoncio „ma to coś?!” i ona zrobiła to z jego powodu!
Brakuje tylko telewizora Rubin 202p
Przedstawienie Martyny Majewskiej zrobione jest w konwencji żywego slapsticku, żartu, w nieco chaotycznej, tropikalnej aurze campu. Przypomina udane przedstawienie improwizowane na zadany temat. Panowie (Mateusz Flis, Mikołaj Krzeszowiec, Wojciech Świeściak) grają dynamicznie, świeżo, bardzo latynosko. Gwiazdą spektaklu jest jednak Angelika Cegielska, która intryguje swoją charyzmą, tworzy rolę nieoczywistą i wieloznaczną. Najmniej obchodzi nas sama Isaura (Ireneusz Mosio), która jest tylko pretekstem do ciągłego ogrywania jej/jego/IsauroOsoby absurdalności i wyśmiewania tego załzawionego serialowego imago. W tle, chyba, gdzieś daleko, słychać echa „Pokojówek” Geneta. Całość jest piętrowym skeczem-dyskursem zbudowanym na rusztowaniu estetyki, teorii władzy w postmodernistyczym remiksie. Chciałbym żeby reżyserki i dramaturżki polskiego teatru miały także odwagę zdekonstruować mity zawarte w innych serialach, także tych feministycznych. Na początek porozmawiajmy o „Seksie w wielkim mieście”? Gotowe?
Reda Paweł Haddad
Teatr dla wszystkich
[link do źródła]