Widzowie Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego nie mogą narzekać na brak premier. Tylko w ostatnim tygodniu marca w Wałbrzychu zaprezentowano aż dwa nowe spektakle: Szpital na perypetiach Macieja Podstawnego oraz Nad Niemnem w reżyserii Seba Majewskiego. Przedstawienie zrealizowane przez dyrektora teatru powstało na podstawie pozytywistycznej powieści Elizy Orzeszkowej oraz dramatu Sowa, córka piekarza pilgrima/majewskiego, a przygotowano je we współpracy z jeleniogórskim Międzynarodowym Festiwalem Teatrów i Kultury Awangardowej PESTKA, którego tegoroczna edycja startuje już w przyszłym miesiącu, na początku maja.
Zacznę od skojarzenia. Jest takie zdjęcie, które co jakiś czas zyskuje dużą popularność w Internecie: długa, wyścielona czerwonym materiałem szkolna witryna, a w niej napis „Z nich jesteśmy dumni”. Pod tym tekstem, w miejscu, w którym powinny zostać powieszone na przykład podobizny lokalnych bohaterów, ulubionych nauczycieli czy postaci historycznych – przeraźliwa pustka; zupełnie tak, jakby brakowało osób, którymi można się chlubić. Ta fotografia, przewrotnie wykorzystywana jako mem, komentarz do rzeczywistości wyzutej z ideałów, przyszła mi na myśl na samym początku wałbrzyskiego spektaklu, gdy na proscenium pojawił się – grający tu gościnnie – Krzysztof Piechniczek i zaczął przyklejać do opuszczonej kurtyny zdjęcia. Robił to na pozór bez żadnego klucza, losowo, ale prędko okazało się, że tak nie jest – wydruki przedstawiały bowiem wyłącznie ludzi teatru: Jerzego Grotowskiego, Krystiana Lupę i Alinę Obidniak. Skojarzenie z popularnym memem, co ciekawe, nie było całkiem chybione, gdyż twórcy – jak czytamy w nocie prasowej – zapowiedzieli, że: „75% [czasu – dod. K.B.] należeć będzie do Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej. A 25% to będą gusła”, które przypomną nam o zasłużonej, acz zapomnianej, Obidniak. I tak też się dzieje: lwią część przedstawienia stanowi inscenizacja wybranych wątków powieści z 1888 roku, a pozostałe fragmenty – w dużej mierze początek i koniec – dotyczą zmarłej przed dwoma laty reżyserki, zawodowo związanej w latach 1973-1988 z Teatrem im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze. To ona – wracając do opisanej wcześniej fotografii – powinna znaleźć się w podobnej witrynie, jednak – jak również czytamy w cytowanej już nocie – „zapomnieliśmy o niej – i to bardzo szkoda”. Wraz z Obidniak, nazywanej również „Sową”, „wywołani” zostali związani z nią zawodowo lub towarzysko twórcy: Grotowski, z którym się przyjaźniła, począwszy od wspólnych studiów aktorskich w Krakowie, potem reżyserskich w Moskwie, a także Krystian Lupa, jej podopieczny w teatrze jeleniogórskim w latach 1977-1984. Wszystko to, cała opowieść o zasłużonej twórczyni, stanowi klamrę dla prezentowanej adaptacji Nad Niemnem: to, co widzimy na scenie, to spektakl, jaki reżyserka mogłaby wraz z Lupą i Grotowskim stworzyć.
Majewski, inscenizując Nad Niemnem, skupił się na trzech płaszczyznach utworu: wątku pracy (jej znoju, powtarzalności, klasowym charakterze), relacji między ziemiaństwem a mieszkańcami zaścianka oraz nielubianych przez uczniów opisach przyrody. Każde z tych zagadnień inaczej poprowadzono – pierwsze z nich oddano przede wszystkim w scenografii, drugie w dialogach i psychologii postaci, trzecie w monologach i dźwięku. Scena podzielona została wobec tego na dwa zasadnicze pola: z lewej strony widzimy przestrzeń należącą do Bohatyrowiczów, z prawej – do Korczyńskich; tę pierwszą wyznaczają wielkie, ciężkie kamienie, symbolizujące trud i niewdzięczność pracy na roli, drugą zaś – liczne bogato dekorowane żyrandole i krzesła; po lewej oglądamy postaci przy mozolnej orce (już na początku dowiadujemy się, że Jan i Cecylia od dwudziestu lat uprawiają ziemię, za co Zygmunt August nadał im nazwisko Bohatyrowiczów), po prawej – wielkopańskie spotkania i dyskusje. Linia podziału między obiema grupami, ziemiaństwem i zaściankiem, jest nie tylko symboliczna, lecz także psychologiczna – rozmowy toczone w dworze Korczyńskich świadczą o pogardzie wobec gorzej urodzonych i zupełnym niezrozumieniu ich położenia. Te dwie warstwy społeczne, żyjące przecież obok siebie, a jednak zupełnie osobno, funkcjonują w różnych rzeczywistościach, co symbolicznie podkreśla zaprojektowana przez Majewskiego scenografia.
Decydująca dla wałbrzyskiego przedstawienia okazuje się podkreślana od samego początku teatralność. To ona staje się kluczem do interpretacji tak zachowań protagonistów widowiska, jak i samej powieści Orzeszkowej – właściwie wszystkie postaci są tu poprowadzone z nadmiarem, przesadą, niekiedy wręcz sztucznością. W tej nienaturalności twórcy szukają bowiem następstw i powodów zróżnicowania społecznego bohaterów Nad Niemnem: to, co m.in. różni ziemiaństwo od zaścianka, to pewne wyobrażenie na własny temat, przekonanie o swoich wyjątkowych powinnościach. W dworze panuje zblazowanie, egoizm i znużenie; nic nie wydaje się tu naturalne, a wszystko stanowi odbicie różnych fantazji – zaczerpniętych z czytywanych tam romansów lub marzeń o wielkiej miłości. Oba te obrazy życia – Korczyńskich i Bohatyrowiczów – skontrastowane są właśnie poprzez doświadczenie pracy: tam, gdzie jest ono silne, nie ma mowy o teatralizowaniu samego siebie i grze pozorów, gdyż po prostu nie ma na to czasu.
Teatralność objawia się również w naprawdę interesująco ogranych opisach przyrody. Jeszcze przed premierą można było zakładać, że będą one istotnym elementem przedstawienia – na etapie promocji Teatr często o nich wspominał, ironicznie podkreślając, że nie są one lubiane przez uczniów, a w trakcie lektury po prostu je się pomija. Do odtwarzania szczegółowych opisów przydzielono – czyż mogło być inaczej? – Agnieszkę Kwietniewską. W jednej ze scen aktorka przywołuje kilka dłuższych ustępów, czasem wyrzucając je z siebie jakby w bólu, a innym razem – w kabaretowym zacięciu; kwiecista charakterystyka przestrzeni, w której rozgrywa się akcja, nie przynosi radości, nie zachwyca finezją, a ciąży – z jednej strony uczniom, do których twórcy kilkukrotnie puszczają oko (pod koniec Obidniak stwierdza, że trzeba odegrać scenę wesela, bo na każdej kartkówce każe się ją omawiać), a z drugiej samej aktorce, niejako przymuszonej do recytacji. Kwietniewska, podobnie jak we wrocławskim Finnegans F/Wake z repertuaru Teatru Polskiego w Podziemiu, gdzie w bardzo zbliżony interpretacyjnie sposób relacjonuje historię opresji doświadczanych przez kobiety, fantastycznie odnajduje się w tych niekończących się, precyzyjnych, choć niewiele znaczących monologach, gdyż – jak zauważył kiedyś Jacek Sieradzki – ma taki dar, że „słucha się jej, po prostu”.
Wprawdzie w opisie widowiska czytamy, że będzie ono „sposobem ujęcia tematu pracy w kategoriach historycznych”, jednak odnoszę wrażenie, że ciekawszym i wyraźniej poprowadzonym wątkiem w wałbrzyskim Nad Niemnem jest relacja między dwoma porządkami – ziemiańskim oraz zaściankowym, zaburzonym przez romans Justyny Orzelskiej, żyjącej w dworze Korczyńskich, z Janem Bohatyrowiczem. Ich znajomość stanowi, co ważne, odbicie innej, także przywoływanej, miłości z dawnych czasów – granej przez Kwietniewską Marty Korczyńskiej do Anzelma Bohatyrowicza. Przytaczanie historii ich niegdysiejszego uczucia to najważniejsza scena przedstawienia, determinująca postrzeganie losów wszystkich bohaterów – Marta, relacjonując z przejęciem swoją przeszłość, stwierdza, że świadomie wyzbyła się własnego uczucia. Opowiedziała się przeciwko sobie w obawie przed utratą pozycji społecznej oraz ze strachu przed pracą, która by ją czekała, gdyby wżeniła się w rodzinę Bohatyrowiczów. Jak sama stwierdza, konieczność wysiłku fizycznego przeraziła ją bardziej niż samotność i rozgoryczenie, ponieważ „schłopienie odstręcza”. To określenie wydaje się znamienne dla ogółu relacji między obiema grupami społecznymi, przyjaznymi wyłącznie w obliczu narodowego zrywu – powstania styczniowego.
Szkoda, że właśnie na tym, na relacji między Korczyńskimi a Bohatyrowiczami i jej klasowym podszyciu, Majewski nie poprzestał, poszerzając widowisko o inne, niestety powierzchownie potraktowane, wątki – choćby granej przez Małgorzatę Osiej postaci Obidniak (zaledwie symbolicznie tu obecnej; niewiele się o niej ostatecznie dowiadujemy) czy patetycznie przemawiającego, uderzającego w bardzo wysokie, ogólnonarodowe tony, króla Zygmunta Augusta (Dariusz Skowroński). Oglądając przedstawienie, długo zastanawiałem się nad tym, do kogo jest ono w zasadzie kierowane i z jaką myślą powstało: ostatecznie ani wystarczająco szeroko nie przypomina o związanej z Jelenią Górą reżyserce, ani nie interpretuje na nowo powieści, ani nie stanowi jej „szkolnego”, potencjalnie przydatnego uczniom odczytania. Im dłużej recenzowany spektakl trwa, a trwa naprawdę długo, bo ponad trzy godziny, tym wyraźniej wytraca własny potencjał – im bliżej finału, który zdaje się nie nastawać, tak jakby twórcom trudno było wyplątać się z misternej, wielopoziomowej, klamrowej konstrukcji dramatycznej – tym mniejsze w widzu zainteresowanie. A szkoda, bo wiele ze scen, zwłaszcza tych z Kwietniewską, zapada na dłużej w pamięć.
Kamil Bujny
teatrologia.pl
[link do źródła]