teatr w wałbrzychu teatr w wałbrzychu
A A + A ++
ikona ikona

Come back niewolnicy

Wałbrzyski teatr na koniec roku przygotował aż trzy premiery. Dziś przyjrzymy się pierwszej z nich „Niewolnicy Isaury” w reżyserii Martyny Majewskiej. Sądząc po zabawie, jaką dostarczyli widowni twórcy spektaklu, repertuar Szaniawskiego właśnie wzbogacił się o kolejny przebój.

Brazylijski serial „Niewolnica Isaura” podbił serca Polaków w 1986 roku. Szaleństwo, które wówczas wywoływała w sercach widzów znad Wisły para głównych bohaterów – Isaura i Leoncio – przypominało uwielbienie Rolling Stonesów w latach 60. Nic dziwnego, że Agnieszka Wolny-Hamkało i Martyna Majewska zainteresowały się tym niebywałym zjawiskiem socjologicznym i stworzyły dramat sceniczny. Ta ostatnia zajęła się również reżyserią.

Na kameralnej scenie oglądamy piątkę aktorów, którzy co chwilę stają się innymi serialowymi postaciami. Próbują w ten sposób opowiedzieć całą filmową historię dramatycznej relacji pomiędzy piękną niewolnicą a jej okrutnym panem. Można powiedzieć, że uczestniczymy w tworzeniu odcinka za odcinkiem (oddzielanych gongiem). I to dosłownie. Artyści wychodzą z ról i dyskutują o tym, jak zagrać kolejną scenę. Majewska postanowiła zrealizować swój spektakl w konwencji… kabaretowej. Śmiech publiczności pojawia się od pierwszych minut przedstawienia. Angelika Cegielska, Mikołaj Krzeszowiec, Ireneusz Mosio, Mateusz Flis i Wojciech Świeściak z powodzeniem starają się, aby atmosfera zabawy nie gasła.

Wałbrzyska „Niewolnica Isaura” wywołuje śmiech, ale nie tylko. Twórcy dostrzegli w zjawisku Isaury sporo wątków na serio. Stawiają zatem pytania o współczesny patriarchat, rasistowskie preferowanie białego koloru skóry, o perwersyjne oczekiwanie na gwałt, o zapomnieniu o własnym ego, o lepszym traktowaniu piękna. Padają np. zdania typu „Bóg odpowiada za rzeczy dobre, a dobre rzeczy muszą być piękne”. Twórcy odnaleźli w serialu pokłady seksizmu i erotyzmu. W spektaklu dali temu wyraz. O niespełnionym seksie też jest bardzo dużo. W okresie schyłku komunizmu oglądanie Isaury było powszechne, ale jednocześnie obciachowe. Dzisiejszym odpowiednikiem braku dobrego gustu jest oglądanie programów typu „Ukryta prawda”. Inaczej sytuacja ma się z wałbrzyską niewolnicą. Przedstawienie bawi, ale i skłania do refleksji. Na wielkie uznanie zasługuje cała piątka aktorów. Znakomicie radzą sobie z wysokim tempem akcji, błyskawicznymi zmianami ról czy improwizacją. Mają za to kłopot z niekontrolowanym śmiechem. Na „moim” spektaklu zupełnie ugotował się Wojciech Świeściak. Aktor dostał wówczas brawa od rozentuzjazmowanej publiczności. Trudno mu się dziwić. Była to scena, kiedy jako Leoncio rozmawia z Miguelem – ojcem Isaury, czyli Mikołajem Krzeszowcem, który miał bardzo zabawną maskę. W tym czasie Mateusz Flis chował się za pianinem, a Angelika Cegielska walczyła, aby nie wybuchnąć śmiechem. Takich powodów do zabawy jest dużo więcej. Polecam sytuację, gdy aktorka ilustruje dźwiękowo jazdę wozem konnym. „Niewolnica Isaura” to świetna realizacja. Podoba się widzom (owacje na stojąco), a i krytyka znajdzie wiele dla siebie. Ja, oprócz zachwytu, wyszedłem z „Isaury” z odrobiną niedosytu. Przedstawienie jest trochę za długie (zdarzają się dłużyzny). Ponadto mam niedosyt bardziej wyrafinowanego humoru.

Piotr Bogdański
WieszCo
[link do źródła]