Wałbrzyski złoty pociąg to zjawisko sprzed paru lat, które charakteryzowało się nagłym wybuchem, szokiem i gwałtownym zainteresowaniem, po to, by potem stopniowo się zmniejszać i w końcu zamazać w odmętach niepamięci i stać się kolejną miejską legendą, w którą się nie dowierza, ale zostawia się margines błędu, że może jednak…
I tą właśnie melancholię wydarzenia niegdyś spektakularnego, którą opisywał w swoich „Pierścieniach Saturna” Sebald w kontekście miejsc, spróbował oddać w swojej najnowszej premierze wałbrzyski teatr. Zbiegła się ona z Międzynarodowym Dniem Teatru. Melancholia to zjawisko niezwykle ulotne, niewyrażalne wręcz słowami, tak więc reżyserka Aneta Groszyńska podjęła się karkołomnego zadania, by zrekonstruować tą swoistą sensację sprzed kilku lat.
Akcja rozpoczyna się w gdzieś w typowym, dolnośląskim lesie, w którym w kamperze spokojnie egzystuje sobie grupa przyjaciół, współczesnych freaków czy żuli.
Przez przypadek spotykają szalonego lokalnego odkrywcę (w tej roli znakomity, odklejony od rzeczywistości Rafał Kosowski), który wspomina im o historycznym „Złotym pociągu”, o którego istnieniu jest przekonany i wie nawet dokładnie, gdzie on się znajduje (słynny 61 km). Dalej splot wydarzeń zagęszcza się niespotykanie i staje się szaleńczo fantasmagoryczny. Kostki domina poruszają jedna drugą, o pociągu dowiaduje się ambitna i energiczna prezydentka Wałbrzycha (Irena Sierakowska) – tak, to kolejna sztuka dopisująca się do regionalnego działu peanu na rzecz tego miasta przez teatr Szaniawskiego, uruchamia więc sieć pijaru ręką swojego asystenta. Wieści docierają na arenę ogólnopolską i międzynarodową, na miasto nalot robią dziennikarze z całego świata, pokazuje to świetna wielojęzyczna scena, w której oddane są wzajemne animozje w postaci dziennikarza z Rosji, Niemiec, Japonii i Polski.
Część wydarzeń inspirowana jest faktami, które pamięta każdy mieszkaniec miasta lub każdy zainteresowany, całość doprawiona została fantastyką (np. ukazanie się wątpiącym poszukiwaczom św. Barbary, patronki górnictwa i jej pomoc). Pełno jest inteligentnych cytatów, klisz kulturowych, szczególnie kiedy do akcji wkracza sławny reżyser Steven Spielberg (charyzmatyczny Filip Perkowski) i sławny aktor Harrison Ford (znajdujący się rewelacyjnie w pastiszu komediowym Michał Kosela), znajdując w złotym pociągu kolejny znakomity temat najnowszego Indiany Jonesa. Jest mega śmiesznie, mega mądrze i mega sentymentalnie.
Myślę, że twórcy robiąc oko do widza i drwiąc niejako z całej machiny promocyjno – propagandowej, która z efemerycznego zjawiska uczyniła chwyt reklamowy i uruchomiła turystyczną gorączkę złota, ukazali też piękno i melancholię tego miasta. I choć pewne sceny wydają się wtórne (apokalipsa Wałbrzycha poprzez ruchy tektoniczne wywołane przez poszukiwaczy), to cały spektakl jest bardzo oryginalny i warto go obejrzeć, choćby po to, żeby cofając się w przeszłość nabrać dystansu do fake – newsów z teraźniejszości. A ostatnia scena rozpadu miasta, z zostającym nienaruszonym Sobięcinem czyli dzielnicą cieszącą się nienajlepszą sławą, przeraża, gdyż podobne oglądamy ostatnio jako relacje z wojny na Ukrainie. Spektakl bierze udział w 28. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
11 kwietnia 2022
[link do źródła]