Uwaga! Młodzież i dzieci ostrzegam, że tej pseudorecenzji czytać nie powinny, bo zawiera zdania obsceniczne i słowa wulgarne.
Kiedy oglądam takie teatralne przedsięwzięcia jak sobotnia premiera w Wałbrzychu, mam wrażenie, że teatr, który je produkuje, musi być bardzo bogaty, bo może sobie pozwolić na różne fanaberie i ma bardzo wyrozumiałych zwierzchników. Nieszczęście polega na tym, że robi to za nasze pieniądze.
Na tę niby rozprawę z serialem "Czterej pancerni i pies" moim zdaniem żaden myślący nauczyciel młodzieży nie przyprowadzi. Takie "lekcje prawdy" odbierają na każdym podwórku w kryminogennej dzielnicy.
Monika Strzępka, reżyserka tej premiery, jest turpistką, więc wyiskała ze swojej wyobraźni niemal całą gamę ohydy i wszystkich obrzydliwości, by rozbawić widzów. Napisałem "niemal całą gamę", bo nikt jednak na scenie kupy nie zrobił ani nie podrzucił choćby plastikowej atrapy tego atrakcyjnego ekskrementu, a mogło to wywołać owacje na stojąco. Solowe ryki były tylko po kloacznych wiązankach słownych.
Spektakl otwiera dwóch chudych golasów i troje aktorów ubranych w radzieckie mundury. Jeden z sowieckich żołdaków okaże się Szarikiem, a kobieta w średnim wieku, z mocnym makijażem i w rudej peruce, jest przez dwie godziny Marusią, która w miłosnym uniesieniu woła do swojego wybrańca: "Janek, ruchać mnie miałeś". A to dopiero połowa wstępnych zaskoczeń, bo jeden ze wspomnianych golasów z biało-czerwoną opaską na ręce to właśnie Janek (domyślamy się – Kos), a drugi goły, narzekający, że ma małego, to nikt inny, tylko były prezydent RP na uchodźstwie Stanisław Mikołajczyk. Dziś t(fu)rczości trzydziestolatków w teatrze nic nie przebije! Taka wolność!
To nie koniec teatralnych atrakcji. Postać sugerująca, że może być Gustlikiem, jest kobietą przy kości z lekko obwisłym biustem, ucharakteryzowaną na czarno i z dredami na głowie. To taka aluzja, bo Gustlik był Ślązakiem i wiadomo, że każdy górnik tak wygląda po szychcie. Popisem komizmu a la Strzępka jest scena pożerania kilkunastu jajek przez Ślązaka, które nie mieszczą mu się w gębie i brudzą wszystko naokoło.
Kiedy się czyta albo ogląda na scenie to, co Demirski napisał, odnosi się wrażenie, że zaaplikował swojemu mózgowi za dużą dawkę tabletek przeczyszczających i wylatuje z niego tak cuchnąca i obrzydliwa maź, że trzeba mieć bardzo dużo samozaparcia, aby to przetrwać.
Ja w teatrze – niestety – jestem w pracy, a praca nie musi rozpieszczać. Śledzącym jego dramatyczne chęci zostania literatem podpowiadam, że najnowszy produkt, który na scenie obrobiła jego partnerka, jest trzy razy gorszy od "Śmierci podatnika" i "Sztuki dla dziecka".
Przyznam się, że nie interesuje mnie, co Paweł Demirski i Monika Strzępka myślą o "Czterech pancernych i psie" oraz całym PRL-u, bo w tamtych czasach nie żyli i w związku z tym nic o nich nie wiedzą i jeszcze mniej mają do powiedzenia. To symptom teatralnego chamstwa i prostactwa za duże pieniądze. A ta recenzja jest i tak subtelniejsza od spektaklu.
"Po premierze spektaklu "Niech żyje wojna!!!" w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu"
Krzysztof Kucharski
Polska Gazeta Wrocławska nr 292 online
14 grudnia 2009