Co dzieje się z prawdą, której jesteś pewny, ale odwołujesz ją pod naciskami innych? Komu sprzyja, a komu zagraża szybki postęp nauki? Jaka jest jej moralna odpowiedzialność? Czy każde wielkie odkrycie musi być było najpierw odrzucane i zwalczane?
„Życie Galileusza” to sztuka Bertolta Brechta. Autor pisał ją blisko 20 lat i uważał za swoje największe dzieło i credo życia. W Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu realizacji tekstu niemieckiego dramaturga podjął się Konrad Imiela.
Andrzej: „Nieszczęśliwy kraj, który nie ma bohaterów”
Galileusz: „Nieszczęśliwy jest kraj, który potrzebuje bohaterów”
Czterdziestosześcioletni Galileusz przechodzi kryzys. Uważa, że nie zrobił niczego, co by go zadowoliło. Kiedy jeden z jego uczniów opowiada o eksperymentach holenderskich uczonych z soczewkami powiększającymi, mistrz konstruuje lunetę. Dzięki niej zaczyna badać gwiazdy i potwierdza słuszność teorii kopernikańskiej. Wierny druh uczonego przestrzega go jednak przed głoszeniem teorii sprzecznych z oficjalną nauką Kościoła. Galileusz nie chce wyrzec się swoich poglądów…
To spektakl o uwikłaniu wybitnej osobowości w ideologię i politykę. Pokazuje zmagania astronoma z uczonymi, którzy go nie rozumieją i władzą kościelną, której jego odkrycia są nie na rękę. To także rzecz o tym, jak niebezpieczna jest sława i jak bardzo komplikuje życie osobiste geniuszy i ich najbliższych.
Imiela zbudował przedstawienie na zasadzie kontrastu – Galileusz kontra reszta świata. Ten symboliczny podział widać już w bardzo dobrych kostiumach. Uczony ubrany jest bardzo współcześnie (T-shirt z Mikołajem Kopernikiem – też taki chcę!, czarne spodnie). Pozostali bohaterowie mają wyszukane imponujące stylizacje teatralne z epoki, za które odpowiada Agata Bartos – nie sposób obok tych małych arcydzieł przejść obojętnie – brawo!
Dualizm obecny jest też w narracji. Galileusz to postać nam współczesna, z którą możemy się łatwo utożsamić i od razu polubić. Ma swoje problemy, dylematy i rozterki. Uczonego gra wyrazisty Piotr Czarniecki – bardzo ludzki i pełen spokoju.
Pozostałe postaci to przebrane kukły i sztuczne figury – aktorzy specjalnie przerysowują swych bohaterów. Korzystają z szerokich teatralnych gestów i posługują mocną groteską – choć może czasami niektórzy zbyt mocną.
Reżyser bardzo dobrze prowadzi cały zespól aktorski, który znakomicie odnajduje się w zaproponowanej przez niego konwencji i tworzy kilka perełek. Świetna jest na przykład scena niemego krzyku w wykonaniu bardzo dobrej Doroty Furmaniuk (córka Galileusza), która pokazuje w tym spektaklu wachlarz swoich możliwości. Śmieszy rozkapryszony i tupiący nóżką książę w wykonaniu Wojciecha Marka Kozaka. Podoba mi się też nieoczywista zabawa didaskaliami i pomysłowe wykorzystanie mikrofonów – szczególnie w końcowej sekwencji.
To spektakl bardzo plastyczny. Uwagę zwraca praktyczna scenografia Anny Haudek. W centralnym punkcie sceny umieszczono okrągły ekran, na którym wyświetlane są projekcje video przypominające widok spod mikroskopu czy lunety. Ciekawe są też rusztowania i ruchome platformy, dzięki którym akcja czasami przenosi się na „inny” poziom sceny.
Minusem spektaklu jest jego długość i podział na dwie nierówne czasowo części: 2,5 godziny, przerwa i 0,5 godzinna końcówka. W konsekwencji środek spektaklu staje się nieco nużący. Myślę, że przydałoby się kilka skrótów.
Niemniej jednak „Życie Galileusza” to przedstawienie spójne, konsekwentne i sprawnie wyreżyserowane. Ma interesujące rozwiązania inscenizacyjne i scenograficzne, piękne kostiumy i jest bardzo dobrze zagrany. To spektakl o zmaganiach wybitnego atronoma w komediowym stylu w surrealistycznych obrazach. Warto się na niego wybrać, żeby bliżej poznać włoskiego uczonego i zobaczyć, jaka jest granica i cena kompromisu.
Marcin Wojciechowski
OchKultura
[link do źródła]