Tu nie będzie realizmu
Poprosiłem w jednej z bibliotek o „Żeglarza” Jerzego Szaniawskiego, żeby przypomnieć sobie tekst przed zobaczeniem przedstawienia. Bibliotekarka go nie znalazła, ale kilkanaście minut później, gdy opuściłem budynek, zadzwoniła z informacją, że, owszem, jest „Żeglarz”, ale Szaniawskiego a nie Szeniawskiego. Tę drobną pomyłkę złożyć można na karb mojej nie najlepszej emisji głosu lub chwilowego roztargnienia pracownicy biblioteki, trudno jednak nie dostrzec, że nazwisko patrona wałbrzyskiej sceny nie jest powszechnie znane nawet osobom zawodowo zajmujących się literaturą. Liczba inscenizacji wskazuje również, że jego oryginalne utwory, łączące realizm i poezję, od kilku dekad wypadły z orbity zainteresowań polskich scen.
Debiutujący reżyser Wojciech Rodak wespół z odpowiedzialną za adaptację i dramaturgię Marceliną Obarską radykalnie przeistoczyli trzyaktowego, mocno osadzonego w kośćcu fabularnym „Żeglarza”,w partyturę instalacji teatralnej. Podeszli do Szaniawskiego konceptualnie, ale bez próby odebrania mu narracji fabularnej.
Gdy widzowie zajmują miejsca, sześcioro wykonawców (Karolina Bruchnicka, Joanna Łaganowska, Irena Sierakowska, Rafał Kosowski, Czesław Skwarek, Ryszard Węgrzyn) już przemieszcza się po scenie – białym czworoboku otoczonym kilkudziesięcioma krzesłami. U sufitu, po przekątnej, wisi biały materiał przypominający żagiel. Na płótnie wyświetla się projekcja: młot wykuwający na kowadle bliżej nieokreślony metalowy kształt (video i reżyseria światła: Klaudia Kasperska). Pomiędzy performerami rozmieszczono pojedyncze elementy scenograficzne, m.in. okazałą muszlę na plastikowym postumencie, różową piankę uformowaną w kształt rozchylonej książki (a może namiotu?), mikrofon na statywie (scenografia modułowa: Karolina Mazur; instalacja i przestrzeń: Przemek Branas). Tu nie będzie realizmu, zdają się wprost komunikować zgromadzone przedmioty i performerzy, będą za to szczątki psychologicznych rysunków postaci, skrót fabuły, redukcja i esencja wątków.
Widz, nawet nie znając treści dramatu, bez kłopotu podążać może za sceniczną opowieścią. Wątki pomnika, przekłamań przeszłości i prób jej naprawienia, zabiegi Jana, transformacja Pawła Schmidta w Nuta – wszystko to jest czytelne i jasno przeprowadzone. Wiele kwestii brzmi zaskakująco aktualnie – jak te gloryfikujące bohaterską śmierć kapitana na idącym na dno, płonącym okręcie albo rozważania o tym, czy bić żonę. Twórcy na szczęście nie podbijają ich scenicznie, pozwalają im po prostu wybrzmieć w dialogu dzięki temu nie ma mowy o doraźności przedstawienia. Zabiegi syntetyzujące liczną obsadę do kilkorga aktorów dodatkowo sprzyjają wydobyciu z wielosłowia Szaniawskiego precyzyjnych, celnych wypowiedzi. Dopiero pod koniec wektory myśli czy wydarzeń wydają się rozmywać i zacierać, jakby twórcy naśladowali otwarte zakończenie oryginału i celowo nie stawiali kropki nad i.
Jedną z dróg do przywrócenia twórczości Szaniawskiego scenie jest na pewno odnalezienie dla niej oryginalnej formy. Twórcy wałbrzyskiej inscenizacji zdecydowali się na rodzaj plastyczno-ruchowej instalacji wylewającej się poza scenę (jeszcze w foyer zobaczyć możemy dzieła sztuki, które nie weszły do spektaklu). Tak wymyślony dla „Żeglarza” kształt jest kapryśny i migotliwy, nie obowiązuje go konsekwencja ale cechuje niebywała pojemność. Fragmenty projekcji wyświetlane na scenicznym „żaglu” to nie tylko dokumentacja powstawania dzieła sztuki, jak mogło się wydawać na początku, ale również opowieść o odkrywaniu pomników Wałbrzycha. Przywołana (ironicznie?) piosenka „Chciałbym być marynarzem” staje się katalizatorem finałowych wydarzeń. Improwizowane fragmenty czy drobne interakcje z widzami wydają się niebywale potrzebne w tym właśnie a nie innym miejscu. Innymi słowy: eksplorowanie potencjału formalnego to chyba najciekawszy aspekt spektaklu. Wyczytać można entuzjazm i pasję, z jaką twórcy budowali własną strukturę na niemal wiekowym tekście dramatycznym.
Kształt spektaklu wygrywa z jego treścią: formalne szarady odczytuje się z przyjemną satysfakcją, jednak trudno złapać zasadniczy temat debiutanckiego przedstawienia Rodaka. Nie jest to na pewno storytelling naśladujący fabułę Szaniawskiego. Nie do końca wydaje się nim być również dialog artefaktów (podkreślany wprost w jednej ze scen, gdy muszla będąca elementem instalacyjnej scenografii zabiera głos – podstawiany jest jej mikrofon). Swoją wagę ma sceniczne milczenie, trudno jednak powiedzieć, jak jest ono waloryzowane (Ryszard Węgrzyn w roli Nuta, choć obecny na scenie od początku, długi czas nie zabiera głosu). W partyturze ruchowej (choreografia: Alicja Czyczel) zwraca uwagę skomplikowana relacja ciał i zakomponowanej przestrzeni. Konfrontacja ciasnoty pola gry z wykwintnymi, sutymi kostiumami (autorstwa Marty Szypulskiej) urasta do osobnego waloru artystycznego. Być może szeroki wachlarz tematyczny był zamierzony od samego początku pracy. Ich mnogość i intensywność jednak oszałamiają również dlatego, że wszystkie pojawiają się w krótkim czasie (przedstawienie trwa tylko nieco ponad godzinę) i żaden nie zostaje domknięty. Może to dobrze: spektakl „się myśli” dłużej niż tylko podczas wieczoru w teatrze. Może źle: w nieznanym celu przedstawienie łamie przyzwyczajenia publiczności.
„Żeglarz” po prapremierowej realizacji w 1925 roku wywołał dyskusję zogniskowaną wokół konfliktu między odbrązowioną prawdą a patetyczną legendą. Udramatyzowany przez Szaniawskiego dylemat nie tylko nie stracił na znaczeniu, ale rezonuje z nową mocą: zarządzanie pamięcią społeczną i praktyki upamiętniania mają się wcale nieźle przynosząc nowe święta, patronki i patronów ulic, murale czy, właśnie, pomniki. Spośród tych ostatnich niewiele doczekało się powszechnej aprobaty estetycznej. Przeciwnie: są memogenne, stają się źródłem szyderstw i żartów rysunkowych, wznosi się je w atmosferze społecznej niechęci lub obala (realnie bądź symbolicznie) również wśród głosów sprzeciwu. Wałbrzyskie przedstawienie, sceniczny esej o rozproszonej tematyce, ma ambicję nie tyle uchwycenia i nazwania mitotwórczych zabiegów, co odbicia się od nich i artystycznej rekapitulacji. W rezonansie z wrażliwym, otwartym widzem taki zamysł powinien się udać.
***
O AUTORZE:
Hubert Michalak (1983) – absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego (dramatologia), doktorant Uniwersytetu Opolskiego, dwukrotny stypendysta MKiDN, stypendysta projektu „Dorman. Archiwum otwarte”, dramatopisarz, performer, recenzent, nałogowy czytelnik.
„Tu nie będzie realizmu”
Hubert Michalak
www.teatrologia.info
Link do źródła
06-03-2020