W hołdzie zmarłemu przed pięćdziesięciu laty patronowi – Jerzemu Szaniawskiemu – wałbrzyski Teatr Dramatyczny stawia pomnik w postaci reinterpretacji jednego z najczęściej wystawianych dramatów artysty. „Żeglarz” to opierająca się upływowi czasu opowieść o walce prawdy i mitu. W dramacie Szaniawskiego, Wojciech Rodak próbuje odnaleźć odpowiedź na pytanie, czy współczesnemu człowiekowi potrzebne są jeszcze jakieś pomniki?
Nadmorskie miasteczko przygotowuje się do obchodów jubileuszu śmierci kapitana Nuta. Wydarzenie ma zostać ukoronowane uroczystą prezentacją rzeźby wyobrażającej postać bohatera. Pamięć o kapitanie jest tu pielęgnowana z nabożnością, czemu zdecydowanie sprzeciwia się Jan – młody historyk i orędownik prawdy uzbrojony w fakty podważające cnotliwość kapitana. Dowodzi on, że Nut nie był wcale bohaterem, przeciwnie, był łotrem, hulaką i tchórzem, który wbrew powszechnej opinii, nie zginął bohatersko na płonącym okręcie „z włosem rozwianym, ze wzrokiem w dal wpatrzonym”. Okazuje się bowiem, że nie zginął wcale. Podczas obchodów Jan planuje doprowadzić do publicznej demaskacji łgarza, a w efekcie do ograbienia małej społeczności z wiary w fundamentalne wartości (w imię prawdy).
Dyskurs Jerzego Szaniawskiego nad wartością legendy podjęty w „Żeglarzu”, z wielką subtelnością wiedzie czytelnika donikąd. Jest to jeden z wielu literackich dowodów na potwierdzenie teorii, że droga bywa ważniejsza od samego celu. Autor w swoim dramacie zadaje pytanie o wartość mitu, o jego miejsce w społeczeństwie; stawia tezę, podsuwa czytelnikowi wskazówki, pobudza do dyskusji, ale z rozmysłem unika jednoznacznych odpowiedzi. W zamian za to bierze na warsztat przekonanie każdego z nas o wyższości zdrowego rozsądku nad emocjami i posługując się ironią, po mistrzowsku się z nim rozprawia. Czytelnik, zgodnie z oczekiwaniami, od samego początku kibicuje zdrowemu rozsądkowi uosabianemu przez Jana i z łatwością daje się złapać w sidła własnej próżności.
Spektakl Wojciecha Rodaka od pierwszej nuty rozbrzmiewa w tonacji zgoła odmiennej. Otwiera go fantasmagoryczna scena snu, z którego aktorzy budzą się w ślimaczym tempie, by za moment oszołomić publiczność mocą wybuchu akcji i dialogu. Emocje wyznaczają tu rytm wydarzeń. Powietrze elektryzuje. Czuć młodość, a nawet młodzieńczy bunt. Niepokojąca scenografia Przemka Branasa wzmaga poczucie chaosu i daje nadzieję na to, że być może w tym szaleństwie jest metoda.
Jan (w tej roli Karolina Bruchnicka) porusza się zgodnie z założeniami konwencji – emituje negatywną energię, lustruje swoich interlokutorów, przewierca ich spojrzeniem, doszukuje się oznak fałszu. Za jego sprawą stają się jakby mniejsi, pozbawieni głosu. Jest aniołem zwiastującym klęskę panujących ideałów. Próżno doszukiwać się w tej kreacji cnót Jana z dramatu Szaniawskiego. Nie ma tu idealisty kroczącego z kagankiem oświaty, został wyparty przez buntownika oznajmiającego prawdę.
„Żeglarz” to debiut reżyserski Wojciecha Rodaka. Widać tu jeszcze nieporadność pierwszych kroków twórczych. Młody reżyser sięga po Szaniawskiego i podejmuje próbę przełożenia na język współczesny tekstu, który tłumaczenia właściwie nie wymaga. Z jednej strony, dobrze, że podejmuje ryzyko zabawy formą, a z drugiej trafia niebezpiecznie blisko „szaniawszczyzny”. Sztuka się nieco rozwarstwia. W warstwie autorskiej widać potencjał twórczy i niezłe poczucie humoru, w warstwie odtwórczej – bezrefleksyjną deklamację. Rodak czerpie z walorów komediowych tekstu wykorzystując błyskotliwy komizm słowny Szaniawskiego, a jednak umyka mu najważniejsze – suspens komedii obyczajowej.
Wspomniany dysonans staje się wyraźnie widoczny w chwili, gdy reżyser wygania Szaniawskiego ze sceny i zaczyna walczyć własnym orężem. Dzieje się tak między innymi w autorskiej scenie, w której Irena Sierakowska prezentuje publiczności gadżety sygnowane nazwiskiem patrona teatru. Ta quasi-reklama jest trafną alegorią współczesnego konsumpcjonizmu i doskonale odzwierciedla zamysł reżysera. Momentów takich jak ten jest kilka. Niemy film dubbingowany na żywo przez aktorów i wykonanie „Chciałem być” Krzysztofa Krawczyka należą do najlepszych przykładów. Większa przestrzeń twórcza wychodzi Rodakowi na plus. Należy mieć więc nadzieję, że w przyszłości da jej sobie więcej.
Małgorzata Jagielska
Dziennik Teatralny Wałbrzych
5 marca 2020