„Opowiedz mi o mężczyźnie twojego życia, twoim ojcu” – prosi Witold Gombrowicz. „Tata chciał, żebym była jak Simone de Beavoir i miała swojego Sartre’a” – mówi Rita Labrosse. Niebawem oczekiwania ojca się spełnią. Rita wyjdzie za Witolda, zostając panią Gombrowicz. W pisarzu, którego świat wreszcie zacznie doceniać, znajdzie swojego mentora. Przez długie lata Gombrowicz wiódł bardzo skromne życie w Argentynie. W roku 1964 poznał kanadyjską studentkę, która niebawem będzie jego sekretarką, oraz, co ważniejsze, doprowadzi do przetłumaczenia na wiele języków twórczości pisarza. To dzięki niej Gombrowicz niemal zostanie laureatem Literackiej Nagrody Nobla w roku 1968 (Wedle wiarygodnych źródeł rok później miał być jej zdobywcą. Na przeszkodzie stanęła śmierć pisarza).
Wystawiona w wałbrzyskim teatrze im. Jerzego Szaniawskiego sztuka w reżyserii Łukasza Grzegorzka to ogólniejsze niż oparte jedynie na biografii, kameralne studium relacji dojrzewającej kobiety z doświadczonym artystą. „Czemu tak rzadko patrzysz ludziom w twarz?” – pyta Rita. „Bo za dużo widzę” – odpowiada Witold w przedstawieniu. Co właściwie dostrzegł w oczach ambitnej dziewczyny, która zrezygnowała z własnej kariery w interesie wielkiego pisarza, o którym świat przedtem praktycznie nie słyszał? Przy tym oboje znajdują się na krańcowych etapach życia: ona chłonna wrażeń, on zblazowany, i mimo wszystko niespełniony. Dziwny świat Gombrowicza widziany na scenie fascynuje i jednocześnie przeraża młodą kobietę. Rita co prawda przyjaźni się także z Salvadorem Dali, a jednak przyszły mąż jeszcze bardziej niż malarz wymyka się znanym jej konwencjom. Nawet bliskość cielesną odbierają odmiennie. Łączy ich wprawdzie erotyzm, lecz już czułostkowość odpycha. „Widziałaś kiedyś, żeby psy chodziły pod rękę?” – kwituje Gombrowicz w pewnym miejscu rozterki młodej żony. Pozostają oboje spętani w relacji uzależnienia i wspólnej ekscytacji, lecz również wzajemnych pretensji. Rita nadrabia przy Witoldzie doświadczenia w kwestii tych cech, jakich nabywać wcale nie powinna. Bywa cyniczna, gdy pytana przez męża o odebrany właśnie telefon, wypali: „Dzwonili ze Sztokholmu w sprawie Nobla dla ciebie”. Innym razem jakby zdaje sobie sprawę, iż niewiele dziewcząt w jej wieku ma szansę na bezpośrednie doświadczenie z gigantem literatury; lecz przecież wie również, że omija ją młodzieńcza fascynacja światem rówieśników. Na chwilę zapomina o udrękach życia w cieniu zgorzkniałego egocentryka, który ją wprawdzie zapładnia intelektualnie, ale też dewastuje psychicznie.
Wałbrzyskie przedstawienie właściwie nie wyważa zamkniętych drzwi historii nietypowego, acz głośnego związku małżeńskiego. Jest opowieścią klarowną, daleką od moralizatorskich tyrad. Wymowa sztuki nie przyniesie raczej refleksji odkrywczych. A mimo to ogląda się je z uwagą i przyjemnością – wręcz idylliczną, miedzy innymi dlatego, że Łukasz Grzegorzek wyszedł z prostego założenia, iż o interakcjach ludzi niepospolitych lepiej opowiadać w tonie spokojnym, nie kusząc się o dodatkowe udziwnienia formalne. Kameralny dramat lepiej się mieści w małym pokoiku we francuskim Vence. Jeśli do tego dodać ascetyczną i stonowaną, lecz przemyślaną grę Karoliny Bruchnickiej oraz Marka Kality, otrzymamy ciekawą i zachęcająca do udziału w niej propozycję teatralną.
Tomasz Misiewicz
miesięcznik Odra 7-8/2021