teatr w wałbrzychu teatr w wałbrzychu
A A + A ++
ikona ikona

Jesienią na dolnośląskich scenach patronuje Franz Kafka – wrocławski Współczesny i wałbrzyski Teatr Dramatyczny stulecie śmierci pisarza uczcili premierami dwóch „Przemian”. Człowiek, który pewnego ranka odkrywa, że zamienił się w potwornego robaka, pojawia się dziś na polskich scenach częściej (rok temu spotkał się z nim także Grzegorz Jaremko w warszawskim Nowym), niż dwaj panowie K. – bohaterowie „Procesu” i „Zamku”.

Przyczyna jest stosunkowo łatwa do zdiagnozowania – kiedy polityka nie infekuje już aparatu państwa, w tym sądownictwa, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu, zainteresowanie twórców zwraca się w stronę tych procesów drążących społeczeństwo, które wymykają się ideologicznym naciskom. I które przefiltrowane przez lekturę opowiadania napisanego przed ponad stuleciem, wciąż wydają się zaskakująco niezmienne. Nic dziwnego, że to kwestie związane z wyzyskiem, ale też rodzajem pogardy dla pracy, które sprowokowały przemianę Kafkowskiego Gregora, wysuwają się na pierwszy plan. W dodatku punkt wyjścia dotyka każdego z nas. Bo kto choć raz tego nie przeżył? Kto nie obudził się z poczuciem, że to koniec, że „ja pas”, że tym razem wysiłek dźwignięcia się z łóżka, wyjścia do biura, czy chociażby podniesienia ekranu laptopa kompletnie go przerasta?

Tak jest w wałbrzyskim monodramie Rafała Kosowskiego i w pełnoobsadowym wrocławskim przedstawieniu wyreżyserowanym przez Michała Kmiecika. Przy czym wyżej wymienione wątki zdecydowanie mocniej wybrzmiewają u Kmiecika, który zderza hierarchiczną strukturę w miejscu pracy z mechanizmami wyzysku w domu bohatera, drżącym w posadach nie tyle przez samą przemianę Samsy, co przez związaną z nią utratę finansowego fundamentu, na którym opiera się dobrobyt (a mówiąc bardziej konkretnie i wprost – luksus nieróbstwa) pozostałych członków rodziny.

Różnice między tymi realizacjami są jednak zasadnicze i nie ograniczają się wyłącznie do ich wymiaru i rozmiaru. O ile bowiem Kosowski i Tadeusz Rybicki, reżyser spektaklu w Szaniawskim, przyglądają się tytułowej przemianie „od środka”, podążając za modelem narracji zaproponowanym przez Kafkę, to Kmiecik wraz z dramaturżką Idą Ślęzak przyjmują kalejdoskop perspektyw, spośród których ta Samsy (Mariusz Bąkowski) jest zaledwie jedną z wielu.

Wałbrzyski spektakl jest dość tradycyjnym, wiernym oryginałowi, solidnym, wrażliwym, a przy tym mocno opartym na formie wykonaniem. Kosowskiemu udaje się los Samsy zamknąć w zaledwie godzinnym monodramie, w którym słowa zredukowano do niezbędnego minimum, wskazującego na kluczowe problemy i pola konfliktu. Zarówno aktor, jak i reżyserujący monodram Rybicki nie starają się uwspółcześnić tej „Przemiany” – warstwa plastyczna, zredukowana do trzech sześcianów sprasowanych, szaroburych ubrań, kilku zrolowanych garniturów, czerwonej nici i ożywianych przez Rybickiego i Kosowskiego materiałów i kostiumów (odwrócona spódnicą do góry sukienka tworzy formę matki, dyndający na wieszaku garnitur, przez którego poły wychylają się nos, oczy, a wreszcie twarz aktora – pana prokurenta) – kierują nas w rodzaj umownej przestrzeni poza czasem, która mogłaby się rozciągać zarówno na całkiem współczesnych peryferiach, jak sto dwanaście lat temu, kiedy powstawał tekst. Bohater jest komiwojażerem, dziś mógłby być więc dostarczycielem używanych ubrań do lumpeksów. Rozstrzygnięcie tej kwestii nie ma jednak zasadniczego znaczenia – ważne, że Samsa jest zarobiony, wykończony, że żyje w strachu przed szefem, ojcem, matką, a nawet dokonującym bezlitosnego podsumowania jego działalności, wysłanym na przeszpiegi w sprawie nieobecności Gregora w pracy prokurentem.

Dla interpretacji kluczowy jest wybór fragmentów Kafkowskiej prozy – jak wspomniałam, słowo nie jest jedynym istotnym tworzywem dla tego spektaklu. Gregorowi coraz trudniej jest formułować zdania, przemiana zabiera mu umiejętność artykulacji – aktor wypluwa z siebie słowo po słowie, próbując jednocześnie tłumić owadzie piski (ten jego nowy język słyszymy poprzez niesamowitą muzykę Salvatore Sciarrino). Stąd zasadnicze znaczenie ma jedna z dłuższych jego wypowiedzi: „Cóż za wyczerpujący zawód sobie obrałem! Dzień po dniu w podróży, (…) a do tego dochodzi plaga wyjazdów, troska o połączenia kolejowe, nieregularny, kiepski wikt, zawsze zmienne, zawsze nietrwałe, nigdy nie poparte serdecznością kontakty z ludźmi. Do diabła z tym wszystkim”. Można ją potraktować jako diagnozę równie trafną w odniesieniu do zawodu komiwojażera, co wędrownego aktora. A zarazem jasne wskazanie, że tytułowa przemiana jest tak naprawdę podświadomie podjętą strategią ucieczki przed mechanizmem, który dziś nazwalibyśmy „kulturą zapierdolu”. Samsa Kosowskiego chowa się w chitynowy pancerz, nie mogąc wytrzymać zabójczego tempa, narzuconego przez szefa, kredyt, rodzinę, ale też przez samego siebie. On, który wpisuje do ewidencji pierwsze zamówienia, kiedy inni komiwojażerowie dopiero siadają do śniadania, znalazł się pułapce, w której jedynie maska potwornego robaka może go ocalić. Przemiana, która budzi grozę u członków rodziny, jemu daje wolność.

Magda Piekarska
Notatnik Teatralny
[link do źródła]