Sebastian Majewski jest nie do pobicia w swoich fantazjach historycznych, których cudną osobliwością jest ton – jak go określić? – ton czułego sarkazmu? Opowiadacz bierze na warsztat dziejowe zakrętasy dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, wpuszcza w nie swego bohatera, bądź bardzo zwykłego, bądź całkiem ekstrawaganckiego i przypatruje się, jak historia miota nim o burty. W przypadkach owego bohatera jest zawsze imponująca dbałość o szczegół obyczajowy, trafność obserwacji psychologicznych, precyzyjny dobór słów, troska o prawdziwość sylwetek – zmieszane z niezmierzonym poczuciem dziejowego absurdu i groteski. To wszystko można znaleźć od lat w spektaklach Majewskiego, także tych tworzonych jeszcze na Scenie Witkacego, a apogeum stanowią, przynajmniej dla mnie, niezapomniane Świadectwa wzlotu, upadku, wzlotu, wzlotu, upadku i tak dalej Antka Kochanka. bodaj najlepsza z jego dolnośląskich sag (2012).
Pilnie kupię biografię to opowieść o losach wałbrzyskich fabryk porcelany. Zaczynająca się, żeby było trudniej zgadnąć, od Górnego Śląska. Od relacji chłopaka ze Świętochłowic, który w jednej z licznych kibicowskich naparzanek na pograniczu Śląska i Zagłębia stracił górną jedynkę. Matka prowadzi go natychmiast do dobrego dentysty, a ponieważ jest to dentysta, u którego ma specjalne względy, albowiem spędza z nim regularne schadzki w jednym z pokoi na tyłach katowickiego Hotelu Silesia, więc bez kłopotu uzyskuje niezbędne urzędowe zapotrzebowanie z lekarską pieczątką – bez niej nie byłoby o czym mówić – na jeden porcelanowy ząb, skierowane do zakładu Kristoff w Wałbrzychu. I tak od kompletnie niespodzianej strony wchodzimy w temat, dowiadując się i o budzącej pożądanie wartości porcelanowej produkcji, i o specyfice czasów, kiedy zębową protezę załatwiało się przez łóżko. W tekście sztuki jest to opowiedziane standardową polszczyzną, natomiast Mikołaj Krzeszowiec dokłada do tej etiudy śląską frazę i temperament.
W większości scen tej opowieści o kobiecej fabryce główna partia przypada Joannie Łaganowskiej kameleonowo zmieniającej postacie. Jest bosko uwznioślona, lekka i radosna w opowieści o udziale w ogólnopolskim strajku z roku 1980, kiedy Alina Pieńkowska z Gdańska kazała im nadawać przez okno jakieś „vincero”. Nikt nie wiedział co to. Na szczęście w Filharmonii Sudeckiej mieli płytę z Turandot, powiedzieli, która to aria, i wszechpotężne „Zwyciężę” Kalafa płynęło z radiowęzła na cały Wałbrzych. Nie wiem, czy Sebastian Majewski znalazł to w jakiejś relacji, czy wymyślił, wszystko jedno; jest w tym ogłaszaniu robotniczego strajku przy pomocy Pucciniego cały tamten niezapomniany wariacki czas, możecie się śmiać z „kombatanta”.
Diametralnie przeciwstawny w nastroju jest epizod z 1946 roku, kiedy incydentalny atak Polaka na Niemkę na ulicy implikujący odruchy solidarności z jednej i z drugiej strony wywołuje w końcu regularny pogrom niedobitków ludności niemieckiej przez zwycięzców. Ponoć to pierwszy taki powojenny pogrom, dwa dni przed innym, kieleckim; Majewski precyzyjnie pokazuje nakręcanie spirali wrogości, której w pewnym momencie niepodobna wyhamować. Ale cały ten obraz jest– jak zawsze u tego autora – i groźny, i jakoś żałosny, skoro głównym orężem ciskanym na wroga jest porcelana z zapasów fabrycznych ze swastykami, książki z biblioteki pisane szwabachą, a także produkty żywnościowe wciąż jeszcze do dostania w sklepikach.
Takich epizodów jest wiele, czasem rozwiniętych do wymiarów scenki, a czasem tylko wspomnianych przez parę wykonawców. A to popiersia Bieruta się zdezaktualizowały i trzeba je przerobić na Konstantego Ildefonsa (ale kto wie, jak wygląda Gałczyński?), a to po transformacji z 1989 roku wszyscy rozkradają na potęgę produkcję i jadą sprzedawać ją na granicę niemiecką, jako taką trochę gorszą miśnieńską. Ogląda się to znakomicie, dzięki żywej narracji i spektakularnym scenom, na czele z sekwencją kluczową czyli wybuchem wściekłego gniewu na to, co kolejne zakręty dziejów zrobiły z zakładami Kristoff, gniewu wyrażonego w miotaniu porcelany o ścianę. Trzeba było słyszeć te westchnienia poczciwych pań na widowni: Boże, taka świetna zastawa…
Jedno kompletnie nie wyszło. Sebastian Majewski chciał oddać w przedstawieniu hołd dwójce animatorów kultury, z którymi pracował: Majce Parczewskiej i Januszowi Byszewskiemu. Zostały z tego zamiaru resztki właściwie nieczytelne: że niby to tę dwójkę reprezentują aktorzy w konferansjerce, ale kto to na widowni wie? Jest paruminutowa projekcja czegoś, co wygląda jak surówka filmu dokumentalnego, kompletnie niezrozumiała z przyczyn także technicznych (upiorna jakość dźwięku). Widzowie przeczekują to i chyba po prostu zapominają. Na dobrą sprawę powinno to wylecieć z ostatecznego kształtu spektaklu, ale da się zrozumieć, że dla inscenizatora jest to osobisty, ważny gest.
Piszę o kształcie spektaklu, nie jego wymowie. W tym mnie wyręczą inni komentatorzy, a ja nie zamierzam się z nimi spierać. W dobie zapotrzebowania na „herstory” temat kobiecych zakładów spadł teatrowi jak z nieba: grano tu o górnikach, teraz będzie o ich żonach wykańczających płuca w białym pyle, pozornie tylko tak uroczym. Hasło „Porcelana jest kobietą”ciśnie się do tytułu każdej recenzji. Sebastian Majewski nie patrzy na to schematycznie: przytomnie opowiada w wywiadzie, że w Wałbrzychu nie było podziału na mężczyzn w robocie i bab w domu. Kobiety cały czas pracowały, a w jakimś momencie wręcz utrzymywały chłopów, kiedy kopalnie padły dziesięć lat wcześniej, niż Kristoff.
A że przy okazji, całkiem pod prąd mody na ludowe historie, wałbrzyski dyrektor próbuje wskrzesić z martwych snobizm na produkty z porcelany? Na garnitury (do kawy; tak się fachowo nazywają) i na serwisy (do obiadu)? Powodzenia!
Jacek Sieradzki
członek Komisji Artystycznej 27. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
link do źródła