„Nie mogłeś uwierzyć, że byłam kimś więcej niż tylko twoim echem” – pisała Margaret Atwood w ostatniej linijce wiersza Orpheus, poetyckiego wyznania w formie listu Eurydyki do Orfeusza. Autorka Opowieści podręcznej dialogowała w ten sposób z greckim mitem, w którym, jak zwykle, nie starczyło miejsca dla kobiecej perspektywy. Eurydyka jest tu „posłuszna, ale zdrętwiała”, zmuszona do bycia z Orfeuszem nawet po swojej śmierci i uwięziona na smyczy wyobrażeń o miłości, dlatego też niektóre interpretatorki traktowały ten wiersz (i analogicznie – mit) jako metaforę przemocowego związku, którego kobiety z różnych powodów nie są w stanie lub boją się zakończyć. Atwood przywraca głos Eurydyce, upodmiotowia ją i tworzy dla niej przestrzeń, w której, inaczej niż w pierwowzorze, może ona snuć swoją narrację i podejmować własne decyzje, jako autonomiczna kobieta, a nie wtórne wobec męskich melodii i grymasów – echo.
Można powiedzieć: banalne albo zadać sobie pytanie o strategie konstruowania opowieści o Orfeuszu i Eurydyce i sposoby ich przedstawiania. Weźmy pod lupę na przykład słownikowe wyszukiwarki. Oxford Reference po wpisaniu hasła „Eurydyka” o mitycznej bohaterce ma do powiedzenia jedynie tyle, że jest „żoną Orfeusza”. Ale już, gdy wpisuję „Orfeusz”, to dowiaduję się, że był on synem Apolla, bohaterem Tracji, a sławę zawdzięczał niebywałemu talentowi muzycznemu – ba, nawet dzikie zwierzęta i potwory przybiegały, by posłuchać jego niezwykłej muzyki. O byciu mężem Eurydyki ani słowa. Cambridge Dictionary nie jest pod tym względem wcale lepszy. Eurydyka – standardowo, żona; Orfeusz – śpiewak i poeta grający na lirze. Cóż innego można byłoby tam jednak znaleźć, skoro w całym micie wszystko podporządkowane jest uczuciom, pragnieniom i niespełnieniom męskiego herosa?
Potrzeba przetwarzania na nowo powszechnie znanych i utrwalonych w kulturowym kanonie historii jest dziś spora i tej potrzebie wychodzi naprzeciw Orfi (pokazywany pierwotnie online, a od niedawna także na żywo wraz z publicznością) w reżyserii Michała Buszewicza na podstawie tekstu luźno inspirowanego Poematem w Obrazkach Dino Buzzatiego. Z dziełem włoskiego pisarza, oprócz imion bohatera oraz bohaterki, wałbrzyski spektakl łączy jeszcze tylko punkt wyjścia, taki sam jak w micie, czyli zniknięcie Eury. Scenariusz Orfiego umieszczony jest jednak w innych rejestrach niż Poemat w Obrazkach; więcej uwagi poświęca krytycznemu namysłowi nad męskim narcyzmem niż budowaniu kolażu z intertekstualnych odniesień i portretów nagich kobiet zastygłych w rozerotyzowanych pozach. Znaczący wydaje się więc fakt, że tę pierwotnie męskocentrycznie zorientowaną historię przedstawia tu Irena Sierakowska. To jej monodram i to ona jest Orfim, a pod koniec także odzyskującą głos Eurą, którą do tego momentu, symbolicznie, grać będzie taboret wyglądający jak zaginiona kuzynka Muppetów.
Zacznijmy jednak od początku: Orfi mieszka w domu, w którym ktoś kiedyś popełnił samobójstwo. On sam też jest już na skraju załamania nerwowego, bo nie może pojąć, dlaczego odeszła od niego ukochana. Może nie był do końca wierny i może nie zważał na jej potrzeby, ale jest w końcu utalentowanym, przystojnym, zabawnym i bardzo sławnym artystą piosenkarzem, więc można mu wybaczyć i odpuścić. Orfi tworzy piosenkę, którą ma zamiar wzbudzić zazdrość u Eury, ale nie wszystko idzie po jego myśli. Postanawia udać się po byłą partnerkę do mitycznego Hadesu i tak tam krąży i krąży, ale znowu ktoś krzyżuje jego plany. U Buszewicza, podobnie jak u Atwood, Eura nie wraca przede wszystkim dlatego, że wracać po prostu nie chce, czego tytułowy bohater nie jest w stanie zrozumieć, a już tym bardziej zaakceptować. Skonfundowany powraca do domu, a po jakimś czasie natrafia na Bachantki, które – bez zbędnych sentymentów – odrywają mu głowę. „Widocznie jego muzyka jest już passé” – pada w finale.
Sierakowska w roli Orfiego chodzi rakiem, chowa się za kotarami, kieruje swoje kwestie do kamery, z której obraz wyświetlany jest na scenografii (stworzonej przez Dorotę Nawrot) przypominającej namiot (a właściwie – labirynt) złożony z kolorowych tkanin, wielokrotnie się przebiera, parodiuje tradycyjnie utożsamiane z mężczyznami gesty czy zachowania, robi sobie zdjęcia i gra na instrumencie. Słowem: prezentuje wachlarz aktorskich umiejętności. Ale w ostatniej sekwencji nie wypowiada już żadnej kwestii – ani jako Orfi, ani jako Eura – tylko tańczy w towarzystwie dźwięków skomponowanych przez Krzysztofa Chodkiewicza i Patryka Banacha. Porusza się, jakby rozrywała niewidzialne konwenanse ograniczające nieskrępowaną ekspresję (za choreografię odpowiedzialna była Marcela Lopez), jak gdyby poczuła ulgę, że powoli znika klaustrofobiczny świat, w którym reguły gry dyktowane są przez nieomylnych patriarchów, i że taki porządek rzeczy przestaje być przezroczysty i uznawany za właściwy czy niekwestionowany.
Skonstruowaną w ten sposób narrację da się, w moim odczuciu, potraktować nie tylko jako próbę dialogowania ze znaturalizowanymi wzorcami toksycznej męskości, ale również jako głos w dyskusji na temat tego czy symboliczna pozycja w świecie kultury i sztuki – przekładająca się przecież na realną władzę – może stanowić podstawę dla stosowania taryfy ulgowej wobec uznanych artystów, czy nie może. Wałbrzyski spektakl jest też swego rodzaju kontynuacją myślową wcześniejszego projektu Buszewicza, czyli Autobiografii na wszelki wypadek, w której za pomocą osobistej, autobiograficznej – choć pełnej napięcia między fikcją i nie-fikcją – historii przyglądał się on, między innymi, różnym modelom męskości..
Orfi to spektakl świetnie zagrany, lekki i zabawny, choć bazujący na prostym pomyśle. Nie wiem, jakie repertuarowe losy czekają to przedstawienie, ale fajnie byłoby je pokazywać uczniom i uczennicom wraz z pedagogicznym wprowadzeniem albo debatą na temat kulturowo utrwalanych reprezentacji płciowych i możliwości ich destabilizacji. To w końcu mity, którymi karmimy się od początków edukacji, dobrze jest wypracowywać narzędzia do ich konstruktywnego przetwarzania.
Wiktoria Tabak, członkini Komisji Artystycznej 28. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej
link do źródła