Seb Majewski, dyrektor artystyczny wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego, jest twórcą odważnym. Bez dwóch zdań. Udowadnia to „Nocnym portierem. Doświadczenie”. W spektaklu upomina się o kobiety, które pracowały przymusowo jako prostytutki w obozach koncentracyjnych. To mocny pacyfistyczny manifest, który ma twarz Hanny i jej kobiece łzy w oczach.
1 grudnia w wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego na scenę wkroczyła wojna w jej najczarniejszej odsłonie. Seb Majewski, autor i reżyser spektaklu „Nocny portier. Doświadczenie”, zabiera widzów do anus mundi – odbytu świata, jakiegoś nieokreślonego do końca obozu koncentracyjnego, który działał podczas II wojny światowej. Jednak równie dobrze mógłby funkcjonować dziś w Ukrainie czy w Strefie Gazy. Przecież to właśnie tam spadają bomby na ludność cywilną, a porwani zakładnicy trzymani są w podziemnych tunelach bez jakiegokolwiek sensu.
Nazwy są więc tu umowne. Równie dobrze to miejsce nazwać można Gross-Rosen, Majdanek czy Treblinka. Albo na przykład Kampong w Kambodży, gdzie Czerwoni Khmerzy pod wodzą Pol Pota, nazywanego Hitlerem Azji, zrobili jeden wielki obóz koncentracyjny, wybijając 1/4 ludności kraju.
Czas też nie musi mieć wcale znaczenia, choć Majewski zgodnie z prawdą historyczną umiejscawia sztukę w latach 40. XX wieku, gdy przez świat przetoczył się Holocaust. Później płynnie przechodzi do czasów powojennych, gdy Holocaust zaczął być traktowany jak chodliwy towar. Pod warunkiem, że będzie oswojony.
– Czy istnieje bardziej nieodpowiedni pomysł, żeby w 2023 roku, kiedy trwa wojna w Ukrainie i nasila się konflikt zbrojny między Palestyńczykami a Izraelczykami, robić spektakl o wojnie? – pyta Majewski. I sam sobie odpowiada: Tak.
Ale „Nocny portier. Doświadczenie” nie jest o heroizmie i wielkich czynach. Nie jest o martyrologii i bohaterach, których ona produkuje, by ich historie zapierały nam dech w piersiach. To opowieść o tych, które wykluczono z pamięci, karząc je dwukrotnie – najpierw zabierając ciało, a później spychając w niepamięć.
„Nocny portier” Majewskiego jest o kobietach, które trafiały do obozowych domów publicznych. Gdzie zostawały, mówiąc ordynarnie, kurwami, a w spektaklu „Juliami”. To ciągle uwiera i ciągle nie pasuje do mówienia o wojnie.
– Nie zostawiłam dzieci, bo czuć było ode mnie obozową kurwą na kilometry – mówi w spektaklu Hanna Renowicka, którą gra, jak zawsze wyjątkowa i przykuwająca uwagę, Angelika Cegielska. – Dlatego też nie ostrzegłam nikogo, bo moje doświadczenia są wymyślone i mogą być materiałem tylko dla teatru, filmu, opery, plastyki, a tego nikt nie traktuje poważnie i nie będzie poważnie traktował, bo jest niezrozumiałe, nudne, niemodne, nie na miejscu, za drogie i w ogóle niepotrzebne.
Po wojnie nikt takich jako ona faktycznie słuchać nie chciał. Dlatego Hanna zapisała się terapeutycznie na rękodzieło, ale nikt nie wystawiał jej prac, bo nie była wpisana w żaden rejestr więźniarek obozu.
– A jeżeli chcę być traktowana martyrologicznie, to muszę przyprowadzić dwóch świadków, którzy poświadczą, że byłam w konzentrationslager – mówi kobieta na scenie, szydełkując swój czerwony szal. – Dwóch mężczyzn, którzy na głos i przed państwową komisją powiedzą, że odbywali ze mną stosunek seksualny w ciągu 15 minut każdy.
Łatwiej więc Hannie i Hannah (w tej roli młodziutka Dominika Zdzienicka, która zwraca na scenie uwagę i której nazwisko warto zapamiętać), drugiej „Julii” z obozowej puffy, rozmawiać o tym, co było z ich dawnymi oprawcami, a dziś porządnymi Niemcami.
– Mieszkam w Charlottenburgu w mieszczańskiej i rodowej kamienicy z dwoma obrazami Maxa Beckmana i Norberta Bisky i rysunkiem Kaethe Kollowitz – opowiada nieco znudzona Martha, obozowa burdelmama i SS Aufseherin, kreowana przez Joannę Łaganowską.
Dawni oprawcy mieszkają dziś u Stolpersteina, niemieckiego Żyda, który przed wojną uważał się za Niemca i któremu, by „wyleczyć go z pedalstwa”, wstrzyknięto tyfus do jąder. Po wojnie zapłacono mu za to wszystko i za Holocaust. Stał się właścicielem kina, w którym dziś razem z dawnymi SS-manami ogląda „Nocnego portiera” Liliany Cavani.
– Otrzymałem od was więcej niż wszystko – mówi im. Dla Dariusza Skowrońskiego, który odtwarza tę rolę, to, jak nam powiedział, najważniejsze zdanie w całej sztuce. Zresztą jego rola Żyda, tancerza i homoseksualisty, jest wyjątkowa. Z bohatera, któremu oddajemy serce, staje się karykaturą własnego siebie, gdy ryczy razem ze Straussem, byłym SS-manem (w tej roli Piotr Tokarz), nad żartami w stylu „jak nazywa się napakowany Żyd? Koks”. Potem jadą razem na sentymentalną wycieczkę do swojego obozu koncentracyjnego. Wcześniej jeszcze witają się salutami.
Trochę w tej postaci jest z Żyda Wiecznego Tułacza, który jak w legendzie za to, że miał znieważyć Chrystusa, idącego na Golgotę, ukarany został wieczną tułaczką po świecie. Stolperstein też jest takim tułaczem, ale obraził co najwyżej tym, że jest Żydem i Niemcem. I w kontekście sztuki nie wiadomo, co trudniej mu jest wybaczyć.
Zresztą Majewski nie ukrywa obrzydzenia wojną, która zmusza do stawiania takich pytań. To wojna z ludzi wydobywa to, co najgorsze. By przetrwać, bohaterowie „Nocnego portiera. Doświadczenie” przestają być sobą. Rodzi się nieuzasadniona przemoc i perwersja. Muzyka klasyczna Bacha czy Straussa staje się tłem dla palących się krematoriów i wydalanego ze strachu kału. W końcu nawet Hanna i Hannah, wypchnięte poza nawias społecznego systemu, decydują się na oprowadzanie wycieczek po dawnym obozie. Opowiadają im brednie o zawalonym krematorium i rozdają mydło, w którym można rzeźbić. Mają też do sprzedania koszulki z logo obozu we wszystkich rozmiarach.
– Ja jestem Niemcem i jestem praktyczny, i gwarantuję tobie i wam, że za 5 lat świat zapomni o naszej wojnie, bo będzie prowadził siedemnaście innych – mówi dawny Obergrupenfürer Martin (Rafał Gorczyca), który po wojnie zostaje nocnym portierem, bo noc służy takim dobrym Niemcom jak on. – I niespodziewanie okaże się, że obozy były ludzkie, krematoria higieniczne, zbrodnie potrzebne, a nasze mundury podniecające.
Na wyróżnienie zasługuje też w spektaklu scenografia, będąca pomysłem autorskim Seba Majewskiego, który przeniósł na deski przestrzeń obozu koncentracyjnego. Ale też kostiumy Agaty Bartos, teatralnej kostiumolożki. Tym razem ona również występuje na scenie i prezentuje swoją kolekcję mody. Choć pomysł wydaje się irracjonalny, to pokazy mody faktycznie były częścią zbrodniczego systemu, który stworzono w latach 40.
Agnieszka Dobkiewicz
Gazeta Wyborcza
[link do źródła]