Jedną z produkcji powstałych w ramach tegorocznego Laboratorium Nowych Epifanii jest spektakl „Jezus” z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Przygotowany w duecie reżyserskim Olgi Ciężkowskiej i Jana Kantego Zienko jest wariacją na temat biblijnego wesela w Kanie Galilejskiej. Mimo ciekawej formy, wydaje się, że uzyskany obraz jest trudnym do odczytania kolażem kodów kulturowych i znaczeń, przez co stracił wyraźny zamysł.
Dorota Nawrot i Michał Dobrucki postawili z prawej strony sceny sporych rozmiarów stół z surowego drewna. Po przeciwnej stronie pokaźną rzeźbę – drzewo wykonane z metalu i pstrokatej tkaniny, symbolizujące to, które rosło w biblijny raju. Z czasem stół będzie spełniał rolę wybiegu, a drzewo stanie się schronieniem dla pary weselników. Sporo tu bibelotów wyglądających jak niedokończona robota stolarza: skrzynki, ramy, kawałek greenboxa… Ten chaos zaburza odbiór spektaklu, choć być może ma wytłumaczenie, ukazuje niedomówienia rządzące codziennością.
Przedstawienie rozpoczyna Andżelika Cegielska, która pełni rolę gościa przyjęcia, ale i osoby z zewnątrz. Prowadzi obserwacje zachowań weselników, stara się dystansować od tego, co za chwilę się wydarzy (relacjonuje niczym korespondentka wojenna), ale w pewny momencie wchodzi w interakcję z inną kobietą, dla której miejsce akcji jest środowiskiem naturalnym. Postać ta stanowi kontrapunkt dla panujących utartych schematów zachowań czy relacji. Niczym wprawna konferansjerka rozpoczyna spektakl opowiadając o wydarzeniach w Kanie Galilejskiej. Zza niej wyłaniają się weselnicy, ale nie ci sprzed dwóch tysiącleci, tylko niczym nieróżniący się od współczesnych ludzi. Każda postać została wypracowana dramaturgicznie przez Mateusza Górniaka.
Przyjęcie odbywa się na otwartym powietrzu. Choć rozmowy pomiędzy dwoma parami – tą z większym bagażem życiowym (Irena Wójcik i Piotr Tokarz) oraz tą dopiero co po zaręczynach (Irena Sierakowska i Wojciech Marek Kozak) – to typowe dyskusje na uboczu jakiejś większej imprezy, narratorka obserwuje wszystko w pełnym skupieniu. Bohater Tokarza (Jan) to przykład polskiego wielepieja, człowieka znającego się na wszystkim najlepiej, który wypowiada się nieproszony na każdy temat, a co najgorsze zapętla się w sposobie myślenia i co rusz powtarza te same słowa. Opowiada o zaletach życia na prowincji, zbawiennym wpływie na zdrowie pływania w stawie oraz o swoich uprzedzeniach względem osób innej narodowości i nieheteronormatywnych. Jego żona (Maria) to osoba uległa, wyciszona, sprawiająca wrażenie pogodzonej z losem, a jednak wychodzącej co i rusz skrycie na papierosa. Bohaterka Wójcik jest głosem matek, które starają się nie dostrzegać prawdy o własnych dzieciach. Choć już dawno ją poznały, nie dopuszczają jej do siebie.
Sierakowska zbudowała rolę niezależnej młodej kobiety wolnego zawodu, nie zważającej na uprzedzenia i stereotypy. Nie wywodzi się z okolic Kany, jest tutaj po raz pierwszy, ale nie wyróżnia się z grona weselników. Jej podobieństwo do postaci Ireny Wójcik tkwi w fanatycznym oddaniu się partnerowi. Ciężko odkryć, gdzie tkwi to silne przywiązanie do patriarchatu, ale w obu przypadkach nie wróży nic dobrego. Pierwszy związek to smętne przywiązanie, życie ze sobą dla zasady i przeciw ludzkiemu gadaniu. W przypadku drugiej pary jest to rodzaj fascynacji bohaterki postacią graną przez Kozaka, na pierwszy rzut oka osoby homoseksualnej. Jednak, jak się okazuje, to ta młoda para powzięła właśnie decyzje o ślubie i spodziewa się dziecka. Mimo to, ten obraz wydaje się zafałszowany, jest rodzajem pozorowanej gry przed samym sobą, aby nie zranić rodziców, czy nie narazić się na niepotrzebną stygmatyzację.
Innym wątkiem odnoszącym się do nieheteronormatywnego podejścia do siebie, jest wyznanie bohaterki Cegielskiej do gospodyni. Co ciekawe nie wywołuje ono w Marii oburzenia, a niepokój. Być może sama weszła w relację z mężczyznom tylko z rozsądku, może dostrzega to samo w poczynaniach syna. Może też czuć, że relacja z kobietą mogłoby stać się dla niej szansą, ale jest bardziej związana z ziemią, którą od pokoleń zamieszkiwali jej przodkowie. Smutny jest obraz ludzi, którzy wolą przez całe życie zagryzać zęby po to tylko, żeby pozostawać w strefie komfortu, gdyż wyjście z niej bywa rujnujące, ale każda burza kończy się odnową powietrza i przyjemnym poczuciem rozładowania napięć.
„Jezusa” Olgi Ciężkowskiej i Jana Kantego Zienko można też potraktować jako wypowiedź młodego pokolenia twórców na temat religii, czym dla nich dziś jest wiara. Poprzez jej pryzmat starali się pokazać, jak widzą świat. W końcu każdy z bohaterów w finale przedstawił się biblijnym imieniem, związanym z wydarzeniami Męki Pańskiej, a rozerwana pomiędzy dwoma światami postać grana przez Wojciecha Marka Kozaka została nazwana tytułowym Jezusem.
Niestety przedstawieniu zabrakło spójności, niektóre sceny wydawały się pozbawione tempa. Szkoda, bo temat wydaje się istotny patrząc na sytuację osób homoseksualnych w Polsce, nie tylko tych pochodzących z mniejszych ośrodków.
Paweł Kluszczyński
Nowa Siła Krytyczna
[link do źródła]