Pierwsze co przychodzi mi do głowy kiedy pojawia się słowo sekta to nazwa osady Jonestown, w której niejaki James Warren „Jim” Jones – główny przywódca sekty nakłonił wszystkich mieszkańców osady do zbiorowego samobójstwa. Ta historia idealnie pokazuje niebezpieczeństwo sekt i kultów, które w sposób stopniowej manipulacji są w stanie zamienić zwykłego człowieka w zagorzałego fanatyka. Trudno w kontekście spektaklu „Gargantui i Pantagruela. W opactwie Theleme” opartego na podstawie tekstu François Rabelais’go wyreżyserowanego przez Marcina Libera a graną przez Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu mówić o takiej sekcie jak w Jonestown. Po samym wejściu do teatru nasze oczy powitają aktorzy, którzy z uśmiechami na twarzy przechadzają się pomiędzy rzędami widowni, wyrażając swoją radość na nasze przybycie a po chwili wracają na scenę, która wygląda jakby była wyjęta wprost z filmów Kubrika. Zburzenie w taki sposób czwartej ściany budowało wrażenie jakbyśmy nie oglądali spektaklu a byli jego częścią. W połączeniu z chórem i niesamowitą wręcz psychodeliczną muzyką tworzył niesamowitą atmosferę, w której jedyne co można było zrobić, to oglądać z ciarkami na plecach. Sama sztuka skupia się na opactwie Theleme, w którym jedyną obowiązującą zasadą jest dewiza „czyń co ci się podoba”. Opactwo na opak jest mokrym snem hedonisty, wygląda jak raj na ziemi kompletnie odizolowany od problemów i zmartwień świata zewnętrznego, w którym członkowie oddają się samym przyjemnościom. Spektakl porusza problemy podążania za przyjemnościami oraz próbuje odpowiedzieć na pytanie czy może istnieć wolność bez granic. Gargantua i Pantagruel to arcydzieło groteski, satyry i wywrotnych przemyśleń życiowych z absurdalnym poczuciem humoru i bardzo refleksyjnym podejściem do „srania” trudno się nie zaśmiać czy to z rozbawiania czy z zażenowania. Spektakl jest przesiąknięty odniesieniami do polityki europejskiej i światowej jak i referencjami do różnych filmów i popkultury. Sam spektakl bardzo ze mnie dotykał, w końcu każdy człowiek pragnie przyjemności czy to cielesnych czy intelektualnych a wydaje mi się że w dzisiejszych czasach coraz częściej o tym zapominamy – o niebezpieczeństwie udania się w pościg za nimi. Dlatego żebyśmy byli prawdziwie wolni nie tylko od zasad, ale też od samej pogoni za coraz bardziej ekstremalnymi przyjemnościami trzeba postawić sobie jakieś granice. Jak zwykle Teatr Wałbrzyski odwalił świetną robotę, pozostawiając mnie w poczuciu niedosytu… chciałoby się jeszcze, jeszcze, jeszcze…
Jan Balukiewicz
_________
Można?! W Wałbrzychu tak!
Są tacy twórcy, których dokonania za każdym razem kończą świat. Wypowiadają go całego. Taką moc ma przede wszystkim teatr, przemawiając do wszystkich zmysłów widza. Widza, który po takim seansie mistycznym niemal zastanawia się co jeszcze można powiedzieć?… Taka sztuka jest kompletna, sycąca, wyczerpująca pragnienia estetyczne. Żeby tak się działo potrzebnych jest kilka elementów – przede wszystkim dzieło musi być doskonałe formalnie, w końcu warsztat to podstawa, jak mówią w szkołach teatralnych…
Wpadam w taki stan zawsze i po wszystkich kolejnych spektaklach – misteriach Warlikowskiego z Teatru Nowego, ale, okazuje się ostatnio, że dużo bliżej bije solidne źródło ekstazy (duchowe połączenie z bóstwem – tu – sztuką)!
Wałbrzych! Katarzyna Kasia z Radia Nowy Świat usytuowała scenę Majewskiego i Jękota jako pierwszą w kraju!
„Gargantuę…” wałbrzyską Marcina Libera oglądałem drugi raz. Pierwszy na premierze. Spektakl stał się szybszy, sprawniej grany, dograny, zgrany, intuicyjny. Ta wizyta w klasztorze a rebour jest marzeniem nie tylko każdego teatromana ale każdego człowieka, który, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, poświęca życie na pogoń za przyjemnościami, które dowcipnie wylicza jeden z mieszkańców Theleme… „segregowanie skitelsów wg kolorów!”….
Fascynujące jest jak twórcy trafnie i ironicznie diagnozują nasz hedonistyczny świat przy pomocy, zdawałoby się, szkolnej ramoty, którą czyta się „we fragmentach” i nie wiadomo w zasadzie po co – „Gargantui i Pantagruela” Rabelais’ego. Okazuje się jednak, że wciąż żyjemy w średniowiecznej kulturze jarmarcznej i że niewybredny, dosadny, wulgarny – to wciąż przymiotniki aktualne w odniesieniu do naszego świata. Nic się nie zmienia. Marzymy wciąż o tym samym – o rollercoasterze przyjemności na końcu naszych dni, o zatraceniu ze strachu przed próżnią.
Bo, jak pamiętamy, za tym murem nie ma nic.
Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko – głos, i nic nie było oprócz głosu!
Nic – tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?
[Bolesław Leśmian „Dziewczyna”]
Ale co wcześniej naprzeżywaliśmy z Szaniawskim to nasze!
Ryszard Grzywacz
______
Ta kurtka jest symbolem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki – przyszło mi od razu do głowy, kiedy, przysłuchując się dyskusji panelowej, dostrzegłam (świetne!) białe kowbojki Sebastiana Majewskiego, dyrektora wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Jego zespół kilka godzin wcześniej zaserwował pestkowej publiczności fenomenalny spektakl dotykający istoty wolności – adaptację szesnastowiecznego cyklu powieści Françoisa Rabelais, GARGANTUA I PANTAGRUEL. W OPACTWIE THELEME, dzięki czemu utopijna wizja wolności bez barier po raz kolejny mogła przeżyć swój renesans.
Przez dwie godziny, odizolowani od świata zewnętrznego w teatrze – klasztorze, na deskach którego zdaje się, że wszystko jest dozwolone, śniliśmy, zanurzeni w chóralnych śpiewach i opalizujących scenografiach, piękny, choć jakże prosty sen (sen, który przez jedną z głównych postaci został w żołnierskich słowach podsumowany, iż opowieść to w zasadzie „trochę o polityce, dużo zaś o ruchaniu”). „Czyń, co się podoba” – głosili z maestrią kapłani wspólnoty, ustanawiając swój ład na opak. Tak oto, obserwując wydarzenia rodem z „Oczu szeroko zamkniętych” Kubricka, które postanowił właśnie wyreżyserować Tim Burton, a w miejsce aktorów osadzić umpa-lumpy, dostajemy groteskową wizję społeczeństwa wyzwolonego. To piękno i harmonia, niepozbawione w wielu miejscach kiczu czy dosadności, doprawione dużą dawką humoru – mają w sobie jednak od samego początku namiastkę grozy. Wszak czy izolując się od innych, kiedykolwiek będziemy w stanie odizolować się w pełni od zaszytego w nas samych nienasycenia? Towarzyszymy więc bohaterom w paradoksie, podczas którego pomimo ostrzeżeń, że „wolność jest tym, co nas zabije”, kolektywnie i zachłannie decydujemy się przekraczać kolejne granice władzy, znosić jakiekolwiek ograniczenia, zasady oraz równowagę – aby, żeglując po bezkresnym oceanie namiętności, dotrzeć w końcu zupełnie nie tam, gdzie pierwotnie planowaliśmy… Metafory te wybrzmiewają zaś jeszcze dosadniej na końcu spektaklu, kiedy to aktorzy osadzają w świecie realnym wcześniejsze refleksje nad rolą teatru jako świątyni wolności – wyrażając swój sprzeciw wobec obecnej sytuacji w kieleckim Teatrze im. Stefana Żeromskiego, gdzie trwa właśnie konflikt polityczny, związany z nominacją nowego dyrektora.
Granica między utopią a antyutopią jest niezwykle cienka. Mam jednak przeświadczenie, że to właśnie dzięki tej hiperboli, przerysowaniu i śmiałości, jesteśmy w stanie z fałszu, niczym w zwierciadle, odczytać prawdę. Odwołując się do słów Italo Calvino – wartość literatury polega na możliwości mistyfikacji, i to w mistyfikacji właśnie tkwi prawda. Falsyfikat zatem, jako mistyfikacja mistyfikacji, równa się prawdzie do drugiej potęgi.
I koniec, i bomba, a kto… nie widział… ten trąba!
Magdalena Chilewska
______
„Witajcie w naszej bajce”
Autobus wypluwa ludzi, którzy stłoczeni na przejściu dla pieszych czekają na świetlny znak. Zielone światło, słońce prosto w oczy, potem kręte schody wejścia na widownię teatru. Kiedy szukamy miejsca na miękkich fotelach widowni, wokół poruszają się uśmiechnięte postaci – czy to jest jakaś świątynia?
Każda z postaci (a będzie ich w sumie 18!) ubrana jest w obcisły, fioletowy kostium. Każdy opatrzony szalonym dodatkiem, który czerpie z różnych kultur: niby to szamani, niby wikingowie itp. Wszystko odbywa się w pastelowej scenografii, którą tworzą sześciany w miętowym kolorze: jak z klocków Lego można z nich zbudować dowolną rzecz. Tło tworzą wygięte lustra: zniekształcają i zwielokrotniają obraz, ale odbijając światło sprawiają, że sala teatralna mieni się momentami feerią barw. Za całą oprawę wizualną (scenografię, kostiumy, reżyserię świateł) odpowiedzialny jest Mirek Kaczmarek – wielkie brawa!
Ale gdzie właściwie jesteśmy? „Gargantua i Pantagruel. W opactwie Theleme” – reżyser Marcin Liber opowiada świat klasztorem. Przy pomocy dramaturga Jana Czaplińskiego tworzy wymarzoną, zamkniętą społeczność, która wręcz od wejścia na czole wypisane ma mieć „happy”. Trochę jak w „Akademii Pana Kleksa” Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze w reż. Jerzego Jana Połomskiego, gdzie panuje wolność i zasada niemal wiecznej zabawy. Dodatkowo w zielonogórskiej realizacji tło również tworzyły wielkie, zniekształcające obraz lustra.
Wałbrzyski Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego proponuje kuszący eksperyment: wstąp do nas, a będziesz tkwić w wiecznej przyjemności. Jednak już nad wejściem jest tabliczka, która selekcjonuje potencjalnych kandydatów. Jak w klubach imprezowych: nie każdy nadaje się do tego, żeby się z nami bawić. Nie chcemy tu wszystkich. Theleme jako „opactwo na opak” jest enklawą, która stawia na otwartość i nieskrępowaną realizację fantazji. Jednak szybko okaże się, że wszystko ma swoją cenę, a wolność także swoje granice. To również refleksja o tym, że każda władza chce przeforsować swoją wizję świata i życia, robiąc to nierzadko za wszelką cenę.
Wizja Libera fascynuje i przeraża. Zamknięte społeczności mają w sobie zawsze jakąś tajemnicę. Reżyser pokazuje tu wyraźnie dwie strony utopijnego pomysłu: jasną i ciemną. Zespół wałbrzyskiego teatru zachwyca swoim zgraniem i energią, płynącą ze sceny. „Gargantua i Pantagruel. W opactwie Theleme” to spektakl kompletny – warto dać się ponieść tej wizji. A potem zatopić się w refleksji, czy na pewno chciałoby się znaleźć w takiej „bajce”?
Joanna Marcinkowska