„Ja w tych słowach znajduję wszystko. Ja w tych słowach znajduję Ziemię i Niebo. Wiarę i nadzieję. Grzechy oraz czystość. I ja w tych słowach znajduję przeznaczenie” – zwraca się wprost do widowni Angelika Cegielska, sięgając po retorykę i sposób zachowania, które lokują ją gdzieś pomiędzy kaznodziejką telewizyjną, konferansjerką estradową i wedding planerką. „Te słowa” to biblijna historia wesela w Kanie Galilejskiej. Opowieść o pierwszym dokonanym publicznie przez Jezusa cudzie – przemianie wody w niezbędne przy takiej okazji wino. Cegielska przytacza ją w całości, wiernie cytując słowa apostoła Jana. Nie wiadomo jednak, czy możemy zawierzyć jej pobożnej egzaltacji. Czy przypadkiem z nas nie drwi?
Bo i sam przekaz przytoczonego epizodu wcale nie jest taki prosty i oczywisty, jakim w pierwszej chwili może się wydawać. Począwszy od tego, że nie znajdziemy go w tzw. Ewangeliach synoptycznych, czyli u Mateusza, Marka i Łukasza. Niektórzy twierdzą, że wydarzenie to w ogóle nie miało miejsca, a wzmianka o nim stanowi jedynie przeróbkę znanego motywu z mitów o Dionizosie. Zacięte spory toczą się również na temat słów Jezusa, który na uwagę Marii o tym, że gospodarze nie mają już wspomnianego trunku, odpowiada: „Czyż to moja lub twoja sprawa, niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła moja godzina?”. Zanim padną, piątka uczestniczących w spektaklu performerów, w tym Cegielska, fałszując i ruszając się niczym w tandetnym teledysku sprzed czterdziestu lat, wspólnie zaśpiewa piosenkę, której atmosfera i przesłanie będzie równie dalekie od jednoznaczności. A więc parodia? A może farsa? Bluźnierstwo? Czy rzeczywiste wyznanie wiary?
Zresztą niczego innego od zespołu Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu nie oczekiwałem. Tym bardziej byłem ciekaw wyników współpracy teatru z XIII Festiwalem Nowe Epifanie w Warszawie. Nadano im arcyprowokacyjny tytuł Jezus. Tytuł ten zobowiązuje i ustawia pewną perspektywę odbioru. Obawiam się, że potrafi też spotęgować rozczarowanie tym skromnym, kameralnym, świadomie powściągliwym, lecz wielowątkowym i niełatwym do odkodowania spektaklem duetu reżyserskiego Olgi Ciężkowskiej i Jana Kantego Zienko. Tym chętniej jednak będę go bronił.
Klucz do przedstawienia znajduje w uwagach wnikliwego badacza współczesności, klasyka myśli postmodernistycznej, Jeana Baudrillarda. W jego książce Przejrzystość zła znajdziemy znamienny pod tym względem cytat, który pozwolę sobie przytoczyć: „Gdyby przyszło nam opisać w skrócie dzisiejszy stan rzeczy, należałoby określić go mianem stanu po orgii. […] przemierzyliśmy wszelkie możliwe drogi produkcji i wirtualnej nadprodukcji przedmiotów, znaków, przekazów, ideologii i przyjemności. Dzisiaj wszystko już wyzwolono, kości zostały rzucone, wszystko się dokonało, jako zbiorowość zaś stanęliśmy ostatecznie przed jednym z najbardziej zasadniczych pytań: Co czynić po orgii?”.
Chociaż wypada dyskutować na temat pełni realizacji owego „wyzwolenia”, szczególnie w Polsce, bohaterowie Jezusa – nie do końca to sobie uświadamiając – niewątpliwie żyją w świecie „po orgii”. „Orgii”, w której sami nie uczestniczyli, która miała miejsce gdzieś tam, może nawet nie tyle w rzeczywistości, co w umysłach intelektualistów z nieubłaganą logiką wyprowadzających wszystkie konsekwencje z dominujących w europejskiej kulturze trendów i tendencji. Mimo to postawione przez francuskiego filozofa „zasadnicze pytanie” cały czas dręczy ich i prześladuje. Kiedy śpiewają karaoke i tańczą w deszczu. Kiedy toczą urywkowe, pełne niezręcznych pauz rozmowy. Kiedy ucztują przy pustym stole.
Olga Ciężkowska i Jan Kanty Zienko pokazują świat pogubiony, pełen hipokryzji, zmęczony sam sobą i panującymi w nim pokracznymi, dalekimi od spełnienia relacjami międzyludzkimi. Świat poszukujący wertykalności i spragniony epifanii, chociaż niemający już sił? odwagi? wiary? żeby otwarcie się jej domagać.
Przy wszelkich ewentualnych nierównościach i niedociągnięciach wałbrzyskiego spektaklu udaje mu się najistotniejsze – zanurzyć nas w tym naznaczonym pustką odczuciu świata. Czyni to nie na poziomie dyskursu, lecz dzięki odpowiednio dobranym środkom teatralnym: powolnemu, medytacyjnemu rytmowi, zdystansowanemu aktorstwu, melancholijnej muzyce Magdaleny Sowul oraz scenografii Michała Dobruckiego i Doroty Nawrot. Ci ostatni umieszczają biesiadników między szkicowością i prowizorycznością a nadmiarem i groteską. Między stołem z surowego drewna, służącym też za wybieg, a rzeźbą egzotycznego drzewa, przypominającą o wybujałej obfitości raju.
Kolejną, nie mniej liczącą się zaletą wałbrzyskiego przedstawienia jest podejście twórców do bohaterów, których nie mają zamiaru ani rozgrzeszać, ani potępiać. Pochylają się nad nimi z mieszanką wyrozumiałości i krytycyzmu, próbując odsłaniać kolejne poziomy ich złożonej osobowości. Świetnym tego przykładem jest grany przez Piotra Tokarza – Jan. Z jednej strony potrafi denerwować, jak to wujek, który na podobnych uroczystościach rozprawia o zamiłowaniu do pływania w pobliskim stawie, żeby po chwili dodać, że nie życzy tu sobie żadnych turystów, a tym bardziej „dzieci kwiatów” i innych „lejów, brudasów i pyszałków”. Z drugiej, nie da się łatwo zbagatelizować jego rozterek duchowych i szczerego zaniepokojenia o przyszłość. Jak również faktu, że grał Kordiana w teatrze amatorskim i prowadził długie dyskusje z prof. Tomaszem Polakiem, którego akt odejścia od Kościoła podziwia, chociaż nie potrafi do końca zrozumieć.
Jego żona Maria albo Magdalena czy po prostu Mamuśka (Irena Wójcik), chociaż na życie stara się patrzeć liberalniej i jest ewidentnie zmęczona potrzebą ciągłego temperowania męża, nie potrafi opuścić nieudanego małżeństwa. Zamiast tego pali po kryjomu, znajdując w tej prostej czynności chwilową ucieczkę od życia „dziewczyny ze stawu”, miejsca w którym się urodziła i w którym, najprawdopodobniej, umrze. Do niej jednak należy jedna z centralnych myśli całego spektaklu. Kiedy zobaczy w Rzymie fresk, na którym nadzy, zdesperowani i oszołomieni Adam i Ewa wyrzucani są z rajskich ogrodów, raz i na zawsze przekona się, że „być człowiekiem, to znaczy być wygnanym”.
Kontrastować z Marią i Janem miała dopiero co zaręczona i spodziewająca się dziecka para młodych filmowców w wykonaniu Ireny Sierakowskiej i Wojciecha Marka Kozaka. Modni i światowi próbują przekonać starsze pokolenie do gruntowności ich pozbawionego uprzedzeń światopoglądu. Lecz kiedy zostają sam na sam, szybko się okazuje, że rzeczywistość wymyka się im spod kontroli, napawa niepewnością i przerażeniem. Nie mają pojęcia, co mają zrobić. Wyjechać z kraju? A może najlepszym rozwiązaniem byłoby „płakać i modlić się”?
Do nich należy też przewrotny finał spektaklu, w którym, biorąc imiona Jezusa Chrystusa i Poncjusza Piłata, składają sobie nawzajem przysięgi małżeńskie. Obiecują wiele, może nawet za wiele, ale tym razem w ich przestraszonych głosach pobrzmiewa ewidentna gorzka kpina. Wszystko wskazuje na to, że zarówno podczas ich wesela, jak i po nim, na żadne cuda liczyć nie wypada. Cuda, jak i orgia, już były.
10-08-2022
Henryk Mazurkiewicz, teatralny.pl
[link do źródła]