Artysta odtwarza zatem życie duszy we wszystkich przejawach; nic go nie obchodzą ani prawa społeczne ani etyczne
Stanisław Przybyszewski „Confiteor”
Najnowsza premiera wałbrzyskiego teatru to prawdziwa trzygodzinna kobyła, z resztą nie mogło być inaczej, gdyż poświęcona jest narodowemu nobliście, który też drzew i papieru nie oszczędzał czyli Henrykowi Sienkiewiczowi. Po udanej quasi biografii Gabrieli Zapolskiej „Zapolska superstar”, jej twórcy postanowili iść za ciosem i wzięli na warsztat nie byle kogo, jedynego polskiego pisarza, którego czytano na całym świecie, a i papież się z nim liczył dzięki „Quo vadis”.
I tak mamy tu wszystko, mix współczesnej polityki z ożywionymi postaciami z kart powieści Sienkiewicza, narodowe czytanie przerwane upiorem żony Sienkiewicza, Marii, autotematyczne spory pisarzy i krytyków o istocie i sensie pisania. Nie istnieje linearny czas i stacjonarna przestrzeń, Nałkowska spiskuje z Przybyszewskim i Brzozowskim przeciw nobliście, któremu według nich niezasłużenie przyznano ten święty Graal literatury. Chwała twórcom, że zdjęli zakurzony i ciasny kostium epoki z pisarza wtłoczonego w szufladkę „pisania ku pokrzepieniu serc” i „ ku chwale Rzeczypospolitej”, a który stworzył też wnikliwe studium pokolenia XIX- wiecznych dekadentów w „Bez dogmatu”, o czym mało kto wie.
Uniwersalny przekaz sprawia, że mamy w sztuce doskonałą diagnozę kondycji literatów i ich relacjach oraz uzależnieniu od czasów historycznych, polityki. Wszak kiedyś były zabory i próba zabicia kultury polskiej, potem PRL – owska cenzura, a teraz mamy niebezpieczne podziały na sztukę „lepszego i gorszego sortu”, manipulacje i faworyzowanie tzw. kultury narodowej, a już sama ta nazwa jest nadużyciem, gdyż sztuka w zasadzie powinna być uwolniona z wszelkich utylitarnych więzów, o czym pisał w swoim manifeście „Confiteor” Stanisław Przybyszewski ( brawurowo zagrany przez Michała Koselę w powiewnym szalu i gruźliczo, modnie kaszlącego).
Najlepsze są według mnie te dialogi właśnie osób z krypt ( nomen omen umiejscowionej z przodu sceny) ze współczesnymi, okazuje się, że biografia tych pierwszych może wiele nauczyć tych drugich. I tak wierna małżonka pisarza ( Joanna Łaganowska niczym postać z wiktoriańskiego horroru) , ostrzega żonę prezydenta RP ( zahukaną i posłuszną, Irena Sierakowska), przed byciem tylko stojącą z boku, ozdobą męża, nie mającą swojego zdania, „ogarnij nagrobek” rzuca jej złowieszczo „ zanim będzie za późno”. Może zabrakło jeszcze figury jakiegoś współczesnego pisarza, myślę, że byłaby to niezła wymiana doświadczeń i spostrzeżeń, niecodzienna konfrontacja .
Choć spektakl w części zrealizowany jest w konwencji parodii i kabaretu i to właśnie satyra wyostrza poruszane problemy, to nie brak mu też smutnej i poważnej wymowy.
Na przykład wątek ukraiński w czasie rekonstrukcji historycznej nakręcania przez Jerzego Hoffmana pierwszego filmu z Trylogii. Walka Kmicica ( najwyższy popis talentu komicznego Rafała Koseli) z ukraińską sprzątaczką z mopem ( dławiąca smutna i śmieszna zarazem Sara Celler – Jezierska) zamiast szabelki, to nic innego jak obnażenie historyczno – politycznych animozji pomiędzy sąsiadującymi narodami. Ciekawy koncept to też uczynienie z Janka Muzykanta ( również niezwykła w androgynicznych rolach Sara Celler – Jezierska) takiego Sienkiewiczowskiego enfant terrible, pewnie sam autor rzekłby o nim, że „ wyhodował węża własnym piórem”, otóż niewinny Janek zamiast na skrzypkach, wywija solówki na basie, ironicznie komentuje pozostałe postacie na scenie, nie oszczędzając rządzących, pisarzy, pozostałych bohaterów książek oraz samego demiurga. Skanduje dziwną, gwarową polszczyzną, swoje pretensje za uczynienie zań nieudacznika, sieroty, za poświęcenie mu zaledwie czterech stron z mięsistego dorobku Sienkiewicza. Przypomina to trochę bunt postaci z filmu „Ucieczka z kina wolność”, dążenie do własnej autonomii w czasach niesprzyjających jakiejkolwiek wolności. I to wyzwalanie się z „polskości”, może twórcy spektaklu intuicyjnie wyczuli tą pułapkę, w którą wpadł Sienkiewicz jako pisarz, być może miotany chęcią sławy i dążeniem do wewnętrznej prawdy, bez której nie ma prawdziwego geniusza.
To jest również diagnoza wybitnego znawcy pisarza prof. Koziołka, uważa on, że za mało operował on parabolą, uciekając na skróty do idealizowania historii i dosłownych symboli, żeby wejść do kanonu światowej literatury. Jednak miejsce w polskim kanonie ma pewne i jedno z najwyższych i na niejeden pomnik może liczyć, gdyż jak mówi, ustami Filipa Perkowskiego, który stworzył niesamowicie głęboką psychologicznie kreację pisarza, „ pomnik dobra rzecz, przynajmniej zęby go nie bolą”. Wzruszają jego ostatnie słowa, trawestując kultowe ostatnie słowa „Litwosa” : „ A więc nie doczekam wolnej Polski”, niejako je przerażająco aktualizuje.
I choć wygląda to na żart, zapada po nich długa, przejmująca cisza.
Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
2 marca 2018