teatr w wałbrzychu teatr w wałbrzychu
A A + A ++
ikona ikona

Wyciemnienie; na scenę wchodzą bohaterowie spektaklu. Któryś się potknął, zaklął. Robi się cicho. Światła. Na scenie mocno wymalowana kobieta i czterech mężczyzn: dwóch umundurowanych i dwóch nagich. Ci nadzy to premier Stanisław Mikołajczyk i ikona milionów Polaków, Janek Kos.

Ulubieńcy Wałbrzyskiej publiczności, Monika Strzępka i Paweł Demirski, wrócili do Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego. W ramach cyklu "znamy znamy", zmierzyli się z kultową pozycją rodzimej popkultury: powieścią Janusza Przymanowskiego "Czterej pancerni i pies" i jej serialową ekranizacją. Co z tego wyszło? Cóż, przed premierą w ciemno można było założyć, że spektakl nie odbiegnie od formy, do której przyzwyczaili widzów Strzępka z Demirskim – aktorzy na scenie mieli pić, jeść, palić, kopulować i kląć na potęgę, a gdzieś pod farsowym płaszczykiem, bluzgami i szybkim tempem, miała znajdować się radykalna diagnoza społeczna.

Zaczynając od diagnozy społecznej: pierwsza scena spektaklu przypomina, że Polska nie była (i dalej nie jest?) jednym z rozgrywających na arenie międzynarodowej, nie jest nawet specjalnie poważana. Krach rozmów Mikołajczaka z Rosjanami oznacza dla załogi Rudego wyjazd na front. Tylko gdzie jest Rudy? Czołgu nie ma. Zniknął. A razem z nim prysło wyobrażenie o wygładzonej wojnie, gdzie naziści i sowieci są źli, a Polscy chłopcy to romantyczni dżentelmeni-idealiści, walczący ku chwale ojczyzny. "Niech żyje wojna!", mówiąc słowami jednego z bohaterów spektaklu, "demaskuje"; Paweł Demirski z wojennej/filmowej rzeczywistości (wszak trudno dziś oddzielić wojnę i kulturowe naleciałości powstałe na jej obrazie) wybiera tematy, o których niby wszyscy wiemy, i łączy je w charakterystyczny dla siebie sposób. Przypomina, że II wojna światowa wyglądała całkiem inaczej, że jak każda inna stanowiła postępującą degrengoladę jednostek i całych społeczeństw, wykoślawiała psychikę, upadlała, mówiąc dobitniej – zmieniała ludzi w zwierzęta. Dla bohaterów spektaklu dobro kraju jest czymś abstrakcyjnym, nieobecnym, jak czołg, którego, co znamiennie, nikt nie szuka i nie potrzebuje. Wraz z masowymi mordami na polskiej inteligencji zmienia się podejście żołnierzy do konfliktu, który prowadzą; postępujące zidiocenie symbolizuje postać Olgierda/Czereśniaka, miotającego się pomiędzy dwoma skrajnymi postawami – inteligencką, trochę endecką pogardą dla troglodytów, i przejaskrawioną w spektaklu postawą chama, który robi wszystko dokładnie na kontrze do postawy inteligentów. Ludźmi rządzi cynizm; idealistów ze świecą szukać nie tylko na wojnie, ale także w przemyśle filmowym, szołbiznesie w ogóle, co pokazują sceny rozgrywające się współcześnie. Dla filmowców wojna jest towarem, który można zmieniać, ciąć, fałszować, wymyślać na nowo (wątek Powstania Warszawskiego). Liczy się widz, a nie prawda historyczna, ludzkie tragedie schodzą na dalszy plan. Współczesne społeczeństwo, wydaje się mówić Demirski, kosmopolityczne, wyzwolone, zatraciło poczucie wspólnoty i ciągłości z własną historią. Szarik (rewelacyjny Adam Wolańczyk) wymusza minutę ciszy ku czci poległym na wojnie za pomocą nabitych pistoletów. Patową sytuację kończy wątpliwej wartości konsensus – każdy z obecnych na scenie bohaterów milczy, milczy jednak w innej intencji.

Realizacja Moniki Strzępki utrzymana jest w klimacie charakterystycznym dla jej poprzednich produkcji. W związku z tym mamy na scenie i jedzenie, i picie, i papierosy, i szybkie tempo, i kopulowanie na kolanach (tym razem z harmonią), i świetne aktorstwo, i dobrą scenografię, tym razem przygotowaną przez debiutującego w teatrze Michała Korchowca. Należy jednak zapytać, czy w niektórych momentach spektakl nie powinien skręcić w stronię mniej krzykliwej i farsowej stylistyki. Gwałt, którego dopuszczają się pancerni, przedstawiony w taki a nie inny sposób razi; nie każdy temat nadaje się na lekkie potraktowanie, nie zawsze taka stylistyka się sprawdza.

W "Niech żyje wojna!" ciągle strzelają. Niby nikt nie ginie, niby to teatr, niby pistolety to dziecięce zabawki na kapiszony, a jednak każda scena coś w człowieku zabija. Brutalnie rozprawia się z mitem czterech pancernych i z tęsknotą do świata, w którym żyli idealiści z krwi i kości. Ciągnie przed lustro i każe przyjrzeć się naszym, polskim przewinom z okresu II wojny światowej. Paweł Demirski i Monika Strzępka wypreparowali ze spektaklu czołg, a razem z nim całą marzycielską otoczkę, którą pamiętamy z serialu. Powstał skomplikowany, wymagający, szczery do bólu, momentami wręcz nihilistyczny spektakl, który nie pozostawia żadnych złudzeń. Może kiedy czołg się odnajdzie, wrócą i marzenia?

Sebatian Krysiak

Nowa Siła Krytyczna

23.12.2009