teatr w wałbrzychu teatr w wałbrzychu
A A + A ++
ikona ikona

Cenię Sebastiana Majewskiego za konsekwencję z jaką wystawia w Wałbrzychu teksty współczesne. Nie zawsze zgadzam się z jego wyborami, lecz bez wątpienia „Szaniawski”jest jednym z nielicznych w naszym kraju teatrów o tak czytelnym, wyrazistym profilu repertuarowym i rozpoznawalnej stylistyce. Teatralny program Majewskiego już – podejrzewam – nie szokuje, trudno jednak zaprzeczyć, że jest on (udaną) próbą stworzenia w naszej rozchwianej rzeczywistości teatralnej jakiegoś stałego punktu, pewnej hierarchii wartości, zgodnie z którą w teatrze najważniejsza jest publiczność, dla której się teatr tworzy. Majewski jest nie tylko reżyserem, autorem tekstów, lecz i inspiratorem. Podejrzewam, ze dla ludzi piszących dla tej sceny taka zachęta ze strony teatru musi być mobilizująca. Przykładem tych trzech ról Sebastiana Majewskiego są dwa przedstawienia, które ostatnio obejrzałam w Wałbrzychu.

Już tekst Rzywotu części pierwszej: rozpadającej się biografii zapowiadał dobry spektakl, lecz w teatrze ważny jest – wiadomo – reżyser i aktorzy, i od nich właśnie zależy, czy przedstawienie odda ducha utworu. W przypadku Rzywotu Majewski, który jest także autorem tekstu, tematem uczynił najważniejszy problem historii teatru: co zostaje po przedstawieniu, co zostaje po roli, czym jest tak naprawdę teatr – sztuka właściwie jednorazowa. Majewski próbuje odtworzyć, scalić sceniczną biografię wybitnej polskiej aktorki, związanej przede wszystkim z Wrocławiem – Igi Mayr-Karczewskiej: „chcemy Igę Mayr przypomnieć, przedstawić i zrozumieć. Opowiedzieć historię kobiety i aktorki. […]. Obiecujemy, ze nie będziemy uprawiać autotematycznego onanizmu. […]. Marzymy o wspólnym doświadczeniu siebie, własnego życia, pamięci, dat, miejsc, ludzi.” Tyle z programowego manifestu. Rzywot jest teatralną biografią, reminiscencją z życia Igi Mayr, Zawiera wiele z pozoru absurdalnych skojarzeń – fragmentów ról, faktów z życia aktorki, cytatów z gazet. Takie rozbicie tekstu wprowadza dystans, ironię, humor i… czułość. Niedookreśloność miejsca sprawia, że skupiamy się na przestrzeni wewnętrznej bohaterów – na próbie scalenia biografii rozsypanej, odtwarzanej przez jej sceniczne Córki, czyli role, które aktorka kiedyś zagrała. Opowiadają one, odtwarzają i próbują wyjaśnić wątki biografii matki, przejść kolejne etapy jej życia: Tonia Iwanichina (Dorota Furmaniuk), bohaterka Młodej Gwardii Fadiejewa z Teatru Wybrzeże z 1949 roku, Pani Warren (Janka Woźnicka) z dramatu Shawa (Teatr Polski we Wrocławiu, 1971) oraz legendarna Stara (Agnieszka Kwietniewska) z Krzeseł Ionesco z roku 1994, w którym to przedstawieniu Mayr stworzyła przejmujący duet z Igorem Przegrodzkim. Igor (Wojciech Świeściak) jest w przedstawieniu Majewskiego, przewodnikiem Córek po biografii ich matki.

Scena jest rozświetlona, przestrzeń (Jakub Fidler) ascetyczna – właściwie tworzy się ona na oczach widzów. Podłoga jest pokryta deseczkami, które przypominają rozsypane puzzle do ułożenia. Ładna, prosta w przekazie metafora – te rozpadające się, połamane fragmenty drewnianej posadzki symbolizują sceny, na których Mayr występowała. To, co widzimy jest modelem sceny, przestrzenią do odegrania i odtworzenia „biografii rozsypanej” Igi Mayr. Zdolnym pomieścić każdą rolę, każdy zapomniany sens, ale też z racji modelowej natury – wyjmującym tę biografię z potoczności, z codzienności. Przestrzeń sceniczną ogranicza ściana, naprzeciw widowni, na której Igor będzie rozklejał pozbawione treści, puste już afisze.

Na papierze można snuć różne hipotezy, odtwarzać nieznane biografom fakty, w teatrze trzeba abstrakcyjną postać wbić w ciało konkretnego aktora, ucieleśnić to, co subtelne i niedookreślone. Przewrotność tekstu i inscenizacji Majewskiego tkwi w tym, że fundamentalną niemożność dotarcia do prawdy(?) o aktorce i kobiecie, reżyser wyraża za pomocą logicznej, zamkniętej (wbrew tytułowi) formy.

Spektakl oddaje też niezwykłe poczucie humoru kreatora. Sytuacje, dialogi jak i poszczególne sceny są ekwiwalentem specyficznego – w niektórych scenach zrozumiałego tylko dla wtajemniczonych – komizmu. Majewski pokazuje, co zostaje po przedstawieniu, po roli, lecz teatr jest tu też piękną metaforą przemijania w ogóle. Aktorzy grają bardzo czysto, bez szarżowania, zrozumiale: chwilami, jak podczas monologu Starej (Agnieszka Kwietniewska) niezwykle przejmująco – aktorka nadaje tej postaci, dojrzewającej do własnej śmierci wyraz głęboko tragiczny – a czasami bardzo zabawnie. Wzrusza mnie w tym przedstawieniu prostota i piękno w budowaniu sytuacji. By polecieć do Wilna, czy Lwowa wystarczy szeroko rozłożyć ramiona i poddać się muzyce. Rozwiązanie ostatniej sceny zmienia zasadniczo wymowę spektaklu w stosunku do tekstu. Majewski rezygnuje z wariantu ironicznego – próby odsłonięcia kamiennej tablicy (z napisem „Taki rzywot zdarza się raz na miliard lat”) ku czci Igi Mayr na jednej z lwowskich kamienic. Spektakl kończy przejmująca litania – aktorzy odczytują sto jeden nazwisk wrocławian, ludzi teatru, którzy bezpowrotnie odeszli.

Przypomnienie Igi Mayr z jej wielkimi rolami jest bezcenne, lecz wartość i siła przedstawienia tkwi w czymś jeszcze. Rzywot można rozumieć jako próbę poszukiwania sensu w warunkach niemożliwych, i nawet bez wiary, że to osiągalne, w świecie, w którym natłok elementów, nie składa się w spójny obraz. Majewski tworzy teatr niełatwy, ale dający dużo satysfakcji w prowokowanych próbach odnajdywania teatralnych tropów. To tekst i spektakl, który zaskakuje ilością śladów, rozwiązań, fascynuje, ma swoje zagadki i tajemnice. Może to dalekie skojarzenie, lecz, oglądając Rzywot, przypomniał mi się fragment z Białoszewskiego:

„Życie

Słowa odfrunęły, przefrunęły. Daleko. Oj, moje gołąbki. Grzeszne, pocieszne, plujcie na siebie, prychajcie, ale się wąchajcie z życiem, faktami. Przefruwajcie przez siebie. Bawcie się, bawcie. Bo co tu innego?”

 

Agnieszka Wójtowicz,
członkini Komisji Artystycznej 28. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
link do źródła